Lucrecia Martel: Argentyna nie ceni kultury tubylców

Argentyńska reżyserka filmu „Zama”, Lucrecia Martel, mówi o magicznym realizmie, podziałach świata i powodach współczesnych frustracji.

Aktualizacja: 28.08.2018 17:48 Publikacja: 28.08.2018 17:39

Lucrecia Martel: Argentyna nie ceni kultury tubylców

Foto: materiały prasowe

„Zama”, film o kolonialnym urzędniku z XVIII wieku, który wchodzi na nasze ekrany, ma bardzo współczesny wydźwięk. Opowieść o frustracji człowieka, czekającego na coś, co się nigdy nie wydarzy, jest rzeczywiście aktualna. W Argentynie począwszy od lat pięćdziesiątych wciąż mamy podobne problemy. I czekamy na zmiany, które nie nadchodzą. Ale frustracja może odnosić się również do losów pojedynczego człowieka.

Godot w korporacji

"Rzeczpospolita": Dla pani to historia osobista?

Lucrecia Martel: Książkę Antonio di Benedetto dostałam w prezencie w 2005 roku, ale przeczytałam ją pięć lat później w trudnym dla mnie momencie. Przez półtora roku pisałam scenariusz oparty na komiksie science-fiction „El Elternauta”, a nic z tego nie wyszło. Szukałam czegoś, co pozwoliłoby mi otrząsnąć się, zacząć nowy rozdział. „Zama” wywarła na mnie ogromnie wrażenie. Były w niej oczekiwania, niespełnienia i frustracja podobne do tych, jakie stały się wtedy moim udziałem.

 

Zrobiła pani film o depresji, ale można tam również znaleźć fascynację światem, który już nie istnieje.

Argentyna to kraj bardziej identyfikujący się z emigrantami, którzy przybyli z Europy niż z oryginalną kulturą tuziemców. Nie byliśmy w stanie zaakceptować czegoś niezwykle pięknego, co istniało. Zignorowaliśmy miejscową tradycję, jednocześnie narzucając własne wzorce paternalistyczne. Ale każda forma podboju tworzy świat homogeniczny i niszczy to, co na zdobytych ziemiach zastaje. Boi się różnorodności.

Opowiada się pani za szacunkiem dla rozmaitych wzorców, ale jednocześnie mówi pani o niebezpieczeństwach z tym związanych.

Trzeba dostrzegać różnicę pomiędzy zachowaniem własnej tożsamości a rodzącymi się dzisiaj nacjonalizmami. Gdyby Zachód zachował więcej tolerancji dla innych kultur, na świecie byłoby mniej zagrożeń. Nie jestem ekspertem w kwestiach konfliktu islamskiego w Europie, ale myślę, że fundamentalizm i ekstremizm islamski nie spotęgowałyby się, gdyby nie trafiły na fundamentalizm i ekstremizm amerykański i europejski. Zachód zawsze był w kontrze w stosunku do Wschodu i teraz Wschód, coraz bardziej radykalny i zdeterminowany, odpowiada bardzo ostro.

W Ameryce Południowej też pani te podziały obserwuje?

Zdecydowanie tak. Jestem dumna, że „Zama” przełamała odrębności i powstała w koprodukcji wielu krajów: po raz pierwszy w argentyński film tak poważnie zaangażowała się Brazylia. Nasza współpraca opierała się nie tylko na pieniądzach, ale też na wierze, że powinniśmy iść wspólną drogą, bo wiele na łączy.

„Zama” jest inna niż pani poprzednie, współczesne filmy. Ale znów szuka pani nowego sposobu opowiadania i zapisywania otaczających nas obrazów, a przede wszystkim dźwięków.

Wychowałam się na magicznym realizmie. Na historiach, w których do życia codziennego wdzierała się fantastyka. W „Zamie” też starałam się oddać świat w sposób inny, niż robią to twórcy telenoweli. Tragiczną historię próbowałam przesycić humorem, zmieniałam rytm filmu, eksperymentowałam z dźwiękiem. Książka Benedetto oparta jest na niekończącym się monologu wewnętrznym bohatera. Od razu sobie pomyślałam, że gdy inni aktorzy będą mówić, ja skieruję kamerę na twarz Zamy. W ten sposób odbieramy dialogi poprzez niego. Kino nie musi być beznamiętnym zapisem rzeczywistości, mamy prawo do własnego, subiektywnego spojrzenia na świat i sztukę.

Producenci z dużych amerykańskich studiów by się z panią nie zgodzili.

Może więc dobrze, że dla nich nie pracuję. Zawsze myślałam, że gdybym dysponowała wielkimi budżetami, robiłabym filmy bogate i rozdęte. A tak muszę kombinować i wykorzystywać wyobraźnię. Rzeczywiście jestem w tym myśleniu dość osamotniona. Młoda fala filmowców argentyńskich zrobiłaby wiele, by trafić do Hollywoodu. Nie chcą kręcić filmów o wolności, nie próbują rozliczać przeszłości, przede wszystkim czasu dyktatury. Zbyt gładko chcą wejść do kina. Unikają ścierania się z materią, trochę tak, jakby najkrótszą drogą próbowali dojść do Los Angeles.

A na pani następny film znów będziemy czekać dziewięć lat?

Po „Kobiecie bez głowy” upadło mi kilka projektów. Potem, kiedy już kończyłam „Zamę”, ciężko się rozchorowałam i przez osiem miesięcy leżałam przykuta do łóżka. A gdy się podniosłam, spojrzałam na film nowymi oczami. Może bardziej zrozumiałam, czym są samotność i bezradność? Jak rodzi się w człowieku bunt? Wiele w „Zamie” zmieniłam i wszystko się przedłużyło. Teraz jeżdżę z tym filmem po świecie. A co dalej? Nie wiem. Życie pokaże.

„Zama”, film o kolonialnym urzędniku z XVIII wieku, który wchodzi na nasze ekrany, ma bardzo współczesny wydźwięk. Opowieść o frustracji człowieka, czekającego na coś, co się nigdy nie wydarzy, jest rzeczywiście aktualna. W Argentynie począwszy od lat pięćdziesiątych wciąż mamy podobne problemy. I czekamy na zmiany, które nie nadchodzą. Ale frustracja może odnosić się również do losów pojedynczego człowieka.

Godot w korporacji

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Rusza 17. edycja Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Mastercard OFF CAMERA
Film
Marcin Dorociński z kolejną rolą w Hollywood. W jakiej produkcji pojawi się aktor?
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Sport i namiętności
Film
Festiwal Mastercard OFF CAMERA. Patrick Wilson z nagrodą „Pod prąd”
Film
Nie żyje reżyser Laurent Cantet. Miał 63 lata