Apel środowisk dziennikarskich, by RPO lub prokurator generalny wnieśli kasacje, to mało (Adam Bodnar już powiedział, że to rozważy). Nawet gdyby SN uchylił ten wyrok, to przecież dziennikarz bez potrzeby przez kilka lat jest ciągany po sądach, żyje i pracuje w cieniu tej nieprzyjemnej sprawy. Ci, którzy nie mieli sprawy sądowej, niech wierzą, że proces niezależnie od tego, czy karny – jak ten – czy cywilny, jest zmorą dla podsądnego. Nie piszę, że w tej sprawie, ale autorzy wielu aktów oskarżenia i pozwów przeciwko prasie liczą na takie zniechęcenie dziennikarza i szerzej redakcji, do poruszenia tematu. I to jest ta góra lodowa, która nie topnieje.

Czytaj także: Sąd: Wojciech Biedroń zniesławił sędziego Wojciecha Łączewskiego. Dziennikarz zapłaci 3 tys. zł

Droga karna przeciw dziennikarzom była od lat krytykowana, ale opresyjny model odpowiedzialności sądowej dziennikarza traktuje go jak przedsiębiorcę. Gorzej: wymaga się od niego „szczególnej" staranności. Ten archaiczny model nie uwzględnia specyfiki współczesnych mediów: tempa pracy, masy informacji i naturalnych pomyłek, które zdarzają się wszystkim, także sędziom piszącym wyroki w ciszy gabinetów. Ignoruje się, że dotkniętym – choćby w ich mniemaniu – publikacją dano prawo do sprostowania, z którego powinni korzystać. A nie z sądu.

W omyłce red. Biedronia, że zamiast napisać o toczącym się postępowaniu wyjaśniającym wobec sędziego napisał o dyscyplinarnym, nie widzę żadnego zagrożenia, gdyż w potocznym rozumieniu dyscyplinarka to nic poważnego.

Ale to, powtarzam, ma drugorzędne znaczenie. Tak samo jak to, że sąd okręgowy zmniejszył Biedroniowi grzywnę z 25 tys. zł do 3 tys. zł. Nie jest też najważniejsze, że przewidzianej w art. 212 kary do roku więzienia sądy dziennikarzom nie wymierzają. Ważne i groźne jest to, że ta lodówka jest włączona.