Filmowa fikcja ma niewiele wspólnego z tym, co dzieje się w kancelariach prawniczych czy na salach rozpraw. Kiedy Andrzej Zwara, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, ogląda „Prawo Agaty", nie posiada się z oburzenia, gdy główna bohaterka nie przestrzega tajemnicy adwokackiej. Trudno też ukryć mu rozbawienie, kiedy widzi, jak sąd wyznacza termin rozprawy z dnia na dzień.
– Scenarzyści najchętniej piszą scenariusze o policjantach, lekarzach i adwokatach. Te polskie daleko odbiegają od realiów. Koledzy adwokaci łapią się za głowy, kiedy bohaterka „Prawa Agaty" biega po ulicy i szuka świadków, którzy będą zeznawać w sądzie na korzyść jej klienta – wskazuje prezes Zwara.
Także sędzia Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia, twierdzi, że praca prawników przedstawiana w telewizyjnych serialach ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
– To jest trochę o tym, jak mały Kazio wyobraża sobie salę sądową. Ludzie patrzą na taki proces i nie mogą się nadziwić, dlaczego sprawy w sądach tak długo się wloką. Nie pokazuje się w filmie, jak sędzia czyta dziesiątki niepotrzebnych protokołów, bo tego wymaga procedura, nie ma tam mechanizmów powodujących przewlekłość rozpraw. Dlatego filmy wprowadzają widzów w błąd, powodują nieporozumienia i niezrozumienie naszej pracy – mówi sędzia Strączyński.
Za jedyny film, który dobrze oddaje realia sali sądowej, uznaje „Sprawę Gorgonowej" Polski dramat kryminalny z 1977 r. pokazujący jednak proces sprzed wojny.