W1750 r. Akademia w Dijon ogłosiła konkurs. Jego uczestnicy mieli napisać rozprawę zawierającą odpowiedź na pytanie „Czy postęp nauk i sztuk przyczynił się do zepsucia, czy do poprawy obyczajów?". Jan Jakub Rousseau, któremu udział w tym konkursie przyniósł sławę, płynąc pod prąd oświeceniowego zachwytu nad potęgą ludzkiego umysłu, udzielił odpowiedzi przeczącej. „Usuńcie ten nieszczęsny postęp, zabierzcie nasze błędy i nałogi, zabierzcie wytwory cywilizacji, a wszystko będzie dobre" – przekonywał filozof z Genewy, który w przyszłości będzie zachęcał też m.in. do tego, by dzieci wychowywać na „szlachetnych dzikusów".
Gdyby ludzkość posłuchała rad Rousseau, nie wiedzielibyśmy dziś o tym, że oto gdzieś daleko przez bezkresną otchłań kosmosu zmierza w naszym kierunku asteroida Bennu – kosmiczna skała wielkości Empire State Building. Nie wiedzielibyśmy też, że prawdopodobieństwo zderzenia owej asteroidy z Ziemią 25 września 2135 r. wynosi dziś ok. 1:2700, co jak na kosmiczne warunki jest zagrożeniem dość istotnym. Nie wiedzielibyśmy też, że uderzenie Bennu w Ziemię wyzwoli energię równą tej, jaka towarzyszyłaby detonacji 80 tys. takich bomb atomowych, jakie w 1945 r. spadły na Hiroszimę i Nagasaki. Innymi słowy, gdybyśmy posłuchali Rousseau, o asteroidzie dowiedzielibyśmy się dopiero w momencie, gdy ogromna kula ognia pojawiłaby się na naszym niebie. A wtedy czasu wystarczyłoby już tylko na to, by żałować za grzechy.
Ludzkość jednak postanowiła, że da szanse „nieszczęsnemu postępowi". Dlatego o Bennu wiemy od 1999 r., a NASA opracowuje plany obrony przed możliwą zagładą naszego gatunku. Na razie efekty tych prac nie są optymistyczne – wariant z użyciem specjalnego statku kosmicznego HAMMER, który miałby zepchnąć asteroidę z kursu – przyjmowany jest sceptycznie przez wielu naukowców uważających, że zagrażający nam obiekt jest zbyt masywny, by jego trajektorię zmienił zaledwie dziewięciotonowy kosmiczny taran. Z kolei użycie broni atomowej do zniszczenia asteroidy naraża nas na to, że na Ziemię spadnie deszcz radioaktywnych meteorytów.
Do 2135 r. pozostało jednak trochę lat. Dziś wiele wskazuje na to, że Bennu w tym czasie będziemy śledzić nie tylko z Ziemi, ale również z kolonii na Marsie, która będzie stanowić plan B na wypadek kosmicznej katastrofy, jaka dotknęłaby naszą planetę. A zamiast naukowców nad scenariuszem uniknięcia zderzenia z Bennu będą pracować superkomputery, którym rozwiązanie tego problemu może zająć kilka sekund.
Komputer prawie jak człowiek
Rewolucja, u progu której prawdopodobnie się znajdujemy, ma ścisły związek z rozwojem sztucznej inteligencji (artificial intelligence – AI). Terminu tego zaczęto używać w latach 50. XX w. To wtedy Alan Turing, znany przede wszystkim jako człowiek, któremu udało się złamać kod niemieckiej Enigmy (w czym zasługi mieli również polscy matematycy: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski), zdefiniował sztuczną inteligencję za pomocą testu, dziś noszącego jego imię, który polegać miał na wejściu w interakcję człowieka z maszyną. Gdyby w czasie takiej rozmowy człowiek nie był w stanie prawidłowo odpowiedzieć na pytanie, czy jego rozmówcą jest drugi człowiek, czy komputer – wówczas można byłoby ogłosić narodziny sztucznej inteligencji. Turing prognozował, że uda się to osiągnąć ok. 2000 r., kiedy komputery będą dysponowały pamięcią ok. 119 megabajtów. Mylił się – dzisiejsze komputery posiadają pamięć liczoną w gigabajtach, ale nadal nie potrafią zwieść człowieka. Dziś znany futurolog Ray Kurzweil ocenia, że komputera obdarzonego sztuczną inteligencją doczekamy się ok. 2029 r.