„Rozwiązania (...) projektowanej ustawy mogą naruszać bezpieczeństwo prawne jednostki, które jest fundamentem zaufania obywateli do państwa" – to tylko jedno zdanie z opinii, którą do Sejmu wysłał Sąd Najwyższy. Dotyczy ona nowelizacji ustawy o służbie zagranicznej, a równie druzgocące stanowisko przygotowała Naczelna Rada Adwokacka. Mnożą się wątpliwości wokół ustawy, która zdaniem PiS ma uwolnić polską dyplomację od patologii.
Nowelizację rząd skierował do Sejmu w połowie marca. Przewiduje ona m.in. wprowadzenie przepisu określającego zadania służby zagranicznej, która ma zacząć „strzec suwerenności RP". Rząd chce też przedefiniować katalog stopni dyplomatycznych i uregulować możliwość przeniesienia członka służby zagranicznej poza MSZ.
Największe emocje budzą dwie propozycje. Po pierwsze, rząd chce uniemożliwić pełnienie służby zagranicznej przez funkcjonariuszy i współpracowników aparatu bezpieczeństwa w PRL. Po drugie, projekt zakłada, że w ciągu sześciu miesięcy wygasną umowy ze wszystkimi członkami służby zagranicznej, chyba że w tym okresie zostaną im „zaproponowane nowe warunki pracy lub płacy". Może to skutkować zwolnieniem kilku tysięcy osób, choć rząd uważa, że skala zwolnień nie przekroczy 200.
Głównie z powodu masowego rozwiązywania umów jeszcze na etapie prac w rządzie ostro protestowała Solidarność w MSZ. Związkowcy wysłali list do premier Beaty Szydło, w którym grozili, że uchwalenie ustawy „mogłyby skutkować groźnym dla bezpieczeństwa i interesów Rzeczypospolitej osłabieniem, jeśli nie demontażem, służby zagranicznej RP". Ich zdaniem proponowany przepis łamie konstytucyjną ochronę pracy, a wśród zwalnianych mogą być np. kobiety w ciąży.
Mimo przestróg związkowców rząd przyjął projekt, a kolejna burza wybuchła w Sejmie. – Niestety, ten zbiurokratyzowany twór, jakim w tej chwili jest służba zagraniczna, jest targany patologiami w stylu klanowości, kolesiostwa – mówił z mównicy wiceszef Jan Dziedziczak.