Ciągle jeszcze podejmują ją na szczęście ludzie – ale coraz częściej opierając się na algorytmach, które przyznają odpowiednią ilość dodatnich lub ujemnych punktów na podstawie analizy metadanych: połączeń telefonicznych, trybu zachowań, sieci kontaktów – lawiny informacji, którą ludzie mogą gromadzić, ale nie są już w stanie przetworzyć.
Alienacja ofiary dokonuje się w przypadku operacji dokonywanych za pośrednictwem dronów na jeszcze jednym poziomie: przeciwnik/ofiara może znajdować się na innym kontynencie, od początku do końca działań widoczny jest jedynie na ekranie i za jego sprawą traci niejako status ludzki na rzecz filmowego. Przedsmak takiej sytuacji dawał znamienny kadr z dobrego filmu sensacyjnego „Patriot Games" z roku 1992, na którym grono dowódców (i niezrównany Harrison Ford) śledziło za pośrednictwem satelity przebieg operacji antyterrorystycznej w Libii.
„Kaboom" – komentował beznamiętnie jeden z operatorów sprzętu, kiedy ekran rozjaśnił się na chwilę po zbombardowaniu obozu terrorystów. Zgrzyt, jakim jest zrównanie likwidacji ludzi z sekwencją gry komputerowej, wybrzmiał (jak rozumiem, taka była intencja reżysera) naprawdę mocno. To jednak, co w „Patriot Games" było futurologicznym wyjątkiem, dziś stało się codziennością, a nowi kandydaci na stanowiska operatorów dronów (rotacja jest nadspodziewanie duża) poszukiwani są, jak twierdzą autorzy norweskiego filmu dokumentalnego z roku 2014, na konwencjach gromadzących fanów i mistrzów elektronicznych strzelanek.
Zarazem jednak to kolejny paradoks związany z dronami – zwerbowani do ich obsługi operatorzy z jednej strony zachowują ogromny dystans do swoich przeciwników/ofiar – nie znajdują się w ich kraju, zwykle nie są emocjonalnie zaangażowani w konflikt, nie doświadczają żadnych prywacji związanych ze służbą w okopach – ale jednocześnie uzyskują wgląd w ich życie nieporównywalny z niczym, czego doświadczał żołnierz w przeszłości.
Przeciwnika spotykano bowiem zwykle na polu bitwy: w pełnym rynsztunku i napakowanego (podobnie jak my) adrenaliną. Jego życie prywatne? Bliscy? Czasem, już po bitwie, z kieszeni munduru trupa wysypywały się cywilne zdjęcia – i literatura, filmy, wspomnienia weteranów dowodzą, jaką traumą bywało odkrycie, że przeciwnik też był człowiekiem, że grał z dziećmi w piłkę i podlewał kwiaty.
Operator dronu widzi na żywo dziesiątki takich sekwencji. Obserwacja (faza Fix) trwa tygodniami i daje wiedzę, jaka w przeszłości rzadko stawała się udziałem nawet najbieglejszych szpiegów. Obiekt obserwowany jest 24 godziny na dobę – z przyjaciółmi, w rodzinnym domu, podczas zakupów i podróży. Przedsmak tej sytuacji dał nam z kolei inny film – „Snajper".
Dla jednych operatorów związany z taką sytuacją stres może się okazać większy nawet niż bezpośredni udział w działaniach bojowych: The Intercept wspomina o coraz częstszym odchodzeniu ze służby żołnierzy obsługujących sprzęt latający. Inni rozsmakują się w tego rodzaju perspektywie – podglądaniu tygodniami osoby przeznaczonej do eliminacji – i ci mogą się okazać największym obciążeniem dla sił zbrojnych, a w przyszłości – społeczeństwa.
Pytania o prawo wojenne
Tego rodzaju obawy trapią rosnącą liczbę psychologów, publicystów i polityków amerykańskich: czy cena, jaką zapłaci Ameryka za zgodę na stosowaną obecnie taktykę, nie okaże się zbyt wysoka – już nie ze względu na rosnącą niechęć do Stanów w krajach będących przedmiotem operacji czy negatywny PR na świecie, ale niepożądaną ewolucję norm społecznych?
Istota sporu – jak zauważyło ostatnio dwoje prawników Harvardu, Gabriella Blum i Philip Heymann – leży bowiem w tym, jak zdefiniowany zostanie terroryzm i powodowane przezeń zagrożenia: czy należy je kwalifikować jako przestępstwa czy też stanowią akt wojny? Oczywiście, z punktu widzenia ofiar i ich bliskich stawianie podobnych pytań jest dzieleniem włosa na czworo. W rzeczywistości jednak różnica jest zasadnicza.
Jeśli terroryzm jest przestępstwem, to terroryści są przestępcami – to zaś oznacza, że możliwe jest karanie ich dopiero w następstwie prawomocnego procesu. Obowiązuje w ich przypadku domniemanie niewinności oraz – co jeszcze ważniejsze, odpowiedzialność indywidualna: każdy przestępca skazywany jest za czyny, których się bezspornie i osobiście dopuścił.
Jeśli natomiast mamy do czynienia z wojną – ograniczenia te w znacznym stopniu przestają obowiązywać. Jak zauważa profesor Blum – żołnierze nieprzyjaciela są zabijani nie ze względu na swoje indywidualne przewiny, lecz ze względu na fakt, że reprezentują siły wroga stanowiące potencjalnie śmiertelne zagrożenie. W przypadku nieprzyjaciela nie ma mowy o działaniach uprzedzających („rzuć broń albo strzelam"), nikt nie oczekuje, że celem działań armii będzie aresztowanie wrogich oddziałów, prawo w żadnym razie nie zobowiązuje też dowódców (inaczej niż w przypadku operacji policyjnej) do minimalizowania strat w szeregach przeciwnika: obowiązują jedynie regulacje prawa wojennego nakazujące unikanie zbytniego okrucieństwa, poszanowanie jeńców i rannych.
Sformułowanie „wojna z terroryzmem" funkcjonujące w Stanach od 11 września 2001 roku nie tylko okazuje się więc PR-owym majstersztykiem, lecz także pociągać za sobą bardzo poważne konsekwencje prawne. Kilkakrotnie definiowane stanowisko USA (najpełniej jak dotąd wyłożył je 30 kwietnia 2012 roku w wykładzie „Etyka operacji antyterrorystycznych" John O. Brennan, ówczesny doradca prezydenta Baracka Obamy do spraw walki z terroryzmem i bezpieczeństwa narodowego) zakłada, że „chirurgiczne uderzenia" skierowane przeciw dowódcom terrorystów stanowią część operacji ściśle wojskowych.
W miarę jednak jak uderzenia okazują się coraz mniej „chirurgiczne" i coraz częściej mają charakter wyłącznie prewencyjny, wątpliwości rosną, zwłaszcza w obliczu pojawiania się kolejnych kontrowersji: czy możliwa jest eliminacja obywateli USA, jeśli są oni zaangażowani w działalność terrorystyczną (wątpliwości te wzrosły po zlikwidowaniu w wyniku ataku dronów we wrześniu 2011 roku w Jemenie Anwara al-Awlaki, imama posiadającego obywatelstwo amerykańskie – zaś dwa tygodnie później jego 16-letniego syna)? Czy w ramach wojny z terrorem dopuszczalne jest zabijanie przywódców organizacji terrorystycznych, nawet jeśli brak danych, że w chwili podejmowania decyzji przygotowywali oni działania wymierzone w USA?
W roku 2013, podczas największych jak dotąd badań opinii społecznej na ten temat, aż 75 proc. badanych Amerykanów (to większy odsetek niż gdziekolwiek indziej na świecie) zgadzało się na używanie dronów przez siły zbrojne USA nie tylko w celach wywiadowczych, lecz również z zamiarem likwidacji przeciwnika. Od tego czasu poparcie jednak spada: rośnie liczba ofiar, mnożą się wątpliwości.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95