...z czego wynika niechęć czy wręcz strach przed innymi...
...i łatwość, z jakim jest on politycznie wykorzystywany. My w naszej uczelni mamy studentów aż 65 narodowości.
Jak radzicie sobie z problemem różnic kulturowych?
Takiego problemu nie ma. Głównie dlatego, że nasi studenci są przyzwyczajeni do życia w środowisku wielokulturowym i są z tego zadowoleni, bo to ich lepiej przygotowuje do pracy w zglobalizowanym świecie. Gdy kiedyś studentka Polka zaczęła bardzo źle traktować czarnoskórą koleżankę, odbiór kolegów był taki, że Polka sama zrezygnowała ze studiów zanim zdążyliśmy wszcząć postępowanie dyscyplinarne. Jesteśmy przyzwyczajeni do życia w wielokulturowym świecie i szanujemy ludzi, którzy mają inną narodowość, kolor skóry czy religię. Jestem przekonany, że także polskie społeczeństwo na skutek „importu" pracowników zagranicznych stanie się bardziej otwarte i tolerancyjne.
Potrzebne są ze strony państwa jakieś polityki to wspierające?
Polityki u nas nigdy nie wychodzą (śmiech). Niektórzy mówią, że sukces transformacji wynika z tego, że żaden rząd nie umiał zrealizować celów, jakie sobie stawiał. W związku tym sądzę, że akceptacja dla innych przyjdzie spontanicznie. A próby ingerencji w to mogą się okazać przeciwskuteczne, bo w podzielonym społeczeństwem ktoś będzie próbował je negować i rozgrywać politycznie. Na uczelni my niczego szczególnego w tej dziedzinie nie robimy, po prostu zachowujemy się jak cywilizowani ludzie.
Porozmawiajmy o gospodarce. Jak chmura gradowa wiszą nad nią dwa wielkie szoki: brexit i tarcia amerykańsko-chińskie. Na ile polscy przedsiębiorcy są przygotowani na kolejny kryzys?
O ile państwo nie jest przygotowane, bo chce zadłużać się intensywnie w czasie, gdy trzeba gromadzić nadwyżki na złe czasy, to menedżerowie są. Charakterystyczną cechą polskiej przedsiębiorczości jest duża zdolność adaptacyjna. Nasi przedsiębiorcy przetrwali okupację hitlerowską i komunizm, by rozwinąć się w warunkach, jakie powstały dzięki transformacji. Oni są kulturowo przyzwyczajeni, że trzeba się przystosowywać
Mamy się nie bać kryzysu?
Nasza sytuacja jest nienajgorsza. Po pierwsze, nie jesteśmy w jakiś dominujący sposób uzależnieni od eksportu. To ważny silnik, ale jest też drugi w postaci konsumpcji, który działa i będzie działał. Drugi powód do optymizmu to efekt substytucji. Ciągle jesteśmy tańszym dostawcą, a w warunkach kryzysowych firmy na Zachodzie Europy szukają właśnie takich dostaw. I trzecia rzecz: cały czas mamy silne wsparcie funduszy europejskich. Jeśli zostanie mądrze zagospodarowane i pójdzie np. na kolej, a nie aquaparki, to będzie dodatkowym czynnikiem stymulującym. Możemy więc suchą nogą przejść przez kryzys, o ile nie będzie bardzo głęboki. A to zależy od narastającej konfrontacji między USA i Chinami. To, czy będzie się potęgowała, trudno prognozować ze względu na „kapryśny charakter" obecnej administracji waszyngtońskiej. Natomiast Chińczycy mają mocne nerwy i bardzo długi horyzont czasowy: nie patrzą na to, co będzie za cztery lata, tylko za 40. W związku z tym nie spodziewam się z ich strony histerycznych reakcji na działania Waszyngtonu.
Co z Europą?
Powinna w tej sytuacji się integrować, ale zmierza niestety ku fragmentacji. Nie wiemy, czy siły eurosceptyczne zdobędą w majowych wyborach do europarlamentu 20, 25 czy 30 proc. głosów. Jeśli zdołają się porozumieć tworząc liczącą się siłę odśrodkową, Europa zacznie zwalniać ekonomicznie i dzielić się polityczne na niechętne sobie nacje. Tu trzeba przypomnieć lekcję lat 30., której dzisiejsi politycy nie obejmują umysłem. Dla nich II wojna światowa jest jak wojna 30-letnia. To niebezpieczna sytuacja.
W Polsce też chęci do większej integracji nie widać. Dyskusja o wejściu do strefy euro ucichła. Mnożą się głosy, że nasz złoty to pożyteczna silna waluta, jeden z członków RPP mówił nawet o strefie złotego...
Ludzie się euro bali, a kiedy już ta obawa została odsunięta, to przestali o nim myśleć. Z tego nie ma już żadnej politycznej dywidendy. Została wzięta poprzez stanowcze zaprzeczenie, że nie przyjmiemy wspólnej waluty. Brak silnego społecznego poparcia dla euro to efekt systematycznego straszenia, że ceny wzrosną, a płace zostaną takie same, w związku z czym Polacy woleli nie ryzykować. Tymczasem wejście do strefy euro jest nam potrzebne ze względów politycznych, bo przypieczętowałoby polską obecność w UE. Z ekonomicznego punktu widzenia to kwestia wybrania właściwego momentu i kursu wymiany.
Młode pokolenie przyjmuje osiągnięcia UE, jak podróże bez granic czy brak opłat roamigowych, za coś oczywistego. Nie kojarzy tego z postawami proeuropejskimi. Jak sobie Europę przyszłości wyobrażają Pańscy studenci?
Że będzie taka, jak do tej pory, tylko bardziej zamożna. To jest bardzo niebezpieczne, że ludzie młodzi nie widza bezpośredniego związku między polityką a swoim osobistym losem. Dlatego polityką się w ogóle nie interesują. Kiedyś na egzamin wstępny na studia drugiego stopnia na kierunku finanse przyszedł do nas bardzo bystry młody człowiek, który wcześniej studiował matematykę. Rozmowa była udana dopóki mój kolega nie zapytał go, czy zna nazwisko jakiegoś polskiego polityk. Kandydat się stropił i powiedział, że polityką się nie interesuje. Padło więc pytanie ratunkowe, czy mówi mu coś nazwisko Wałęsa. A on na to, że to ten facet z wąsami, który był na koncercie Eltona Johna w Sopocie. To perspektywa młodego pokolenia.
Pańskie pokolenie i moje coś przegapiły...
Myśmy nie dopatrzyli jednej rzeczy. Otóż społeczeństwa „urwały się ze smyczy" rozumu, wiedzy dostarczanej przy pomocy mainstreamowych mediów, gdzie nie było głupot, jak opowieści o płaskiej Ziemi, albo oczywistych kłamstw. W wyniku kryzysu 2008 r. ludzie stracili zaufanie do elit i ekspertów, uznali, że zostali zdradzeni. I niejako przy okazji stracili zaufanie do mainstreamowych mediów. Buszują więc teraz po internecie, gdzie znaleźć można obok ciekawych informacji miliony głupot, przesądów i kłamstw. Zanim ludzie nauczą się odróżniać tam ziarno od plew minie dużo czasu, który będzie bardzo turbulentny. I te turbulencje będą wiązały się właśnie z nadmiernie rozbuchanymi aspiracjami, z przekonaniem, że wszystko jest możliwe. Dla wszystkich. Od razu.
Ale przecież to oczekiwania nierealne.
Usłyszy pan, że jest imposybilistą na żołdzie ciemnych sił.
CV
Andrzej K. Koźmiński jest profesorem nauk ekonomicznych, absolwentem Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (obecnie Szkoła Główna Handlowa) oraz studiów socjologicznych na Uniwersytecie Warszawskim. Specjalizuje się w zarządzaniu. Jest twórcą Akademii Leona Koźmińskiego, prywatnej uczelni od lat plasującej wysoko w międzynarodowych rankingach szkół biznesu.