Banki już od roku muszą wprowadzać system STIR pozwalający na monitorowanie przepływów na rachunkach i ich blokowanie. Jak to wygląda z perspektywy małego banku?
Zupełnie inaczej niż w tych dużych, które mają znacznie większe zespoły pracowników zajmujących się wdrażaniem różnych wymogów wynikających z przepisów prawa. Gdy cały bank, którym zarządzam, zatrudnia tylko około 200 osób, z czego 50 w centrali, wdrażanie i utrzymywanie takich systemów jest poważnym obciążeniem dla kadry. Tymczasem sam tylko system STIR angażuje wiele ludzkich sił i środków finansowych, które można by przeznaczyć na doskonalenie usług bankowych i poprawianie rentowności banku. Oczywiście nie jestem przeciwny unowocześnianiu narzędzi administracji skarbowej w walce z oszustwami. Mam jednak wrażenie, że to właśnie banki, zwłaszcza mniejsze, ponoszą ciężar takich reform. Zresztą nie chodzi tylko o STIR, ale wiele innych obowiązków nakładanych prawem w ostatnich latach.
Co jeszcze dało się we znaki?
Po kryzysie sprzed dekady nałożono na nas wiele obowiązków związanych z bezpieczeństwem systemu bankowego i to też było kosztowne. Uważaliśmy to jednak za konieczne i zrobiliśmy wiele na tym polu. Najistotniejsze było powstanie systemów ochrony instytucjonalnej. Choć młode, działają bardzo sprawnie. Były też obowiązki związane z tzw. podstawowym rachunkiem płatniczym i zabezpieczeniem przed atakami hakerskimi. Jednak w ostatnich dwóch–trzech latach to są zadania związane głównie z prawem podatkowym. Chodzi o Jednolity Plik Kontrolny, podzieloną płatność, STIR, a ostatnio obowiązkowe ujawnianie schematów podatkowych. Zwłaszcza z podzieloną płatnością i systemem STIR wiążą się zaawansowane i – co tu dużo ukrywać – kosztowne rozwiązania informatyczne.
Czy tym się zajmują informatycy z pańskiego banku?