Dzisiejsze życie zachodnich uniwersytetów to obok edukacji emancypacyjna walka intelektualna i moralna, by ostatecznie przezwyciężyć wszelkie „opresje", których przyczyny leżą nie tyle w człowieku, ile we wspólnotach np. rodzinnych, religijnych czy narodowych. Czyli tych, w których działania nie wynikają z autorytetu, lecz z wyboru w domniemaniu „wyzwolonego", wolnego podmiotu moralnego, ku pełnej autonomii regulowanej liberalnymi prawami człowieka.
Czytaj także:
Wykręty w służbie ideologii - Andrzej Bryk o zakazie krytyki na uniwersytetach w USA
Dobro definiuje moda
Wspólnoty mogą być legitymizowane, o ile wynikają z równościowej negocjacji praw jednostkowych. Taka idea postępu ma na celu doskonalenie moralne społeczeństwa ku globalnej, sprawiedliwej ludzkości. Często jednak wykorzenia ona z najbardziej podstawowych, naturalnych potrzeb egzystencjalnych ludzi, wprowadzając chaos, walcząc nawet z biologią, jak np. ideologia gender. To istota idącego od Oświecenia nowoczesnego liberalnego postępu. Przemienia się on w program imperium praw człowieka. Nie dostrzegając, że często dobro mające z nich wynikać definiowane jest stosownie do aktualnej mody, narzucanej przez najsilniejszych.
Wolność przestaje być rozumiana jako odkrywanie ram wspólnego człowieczeństwa i traktowanie przeszkód stojących na tej drodze jako niewoli. W takiej perspektywie nie było żadnej prywatnej wartości czy cnoty. Sprawiedliwy porządek społeczny oparty był na pedagogice „dobra" jako bytu obiektywnego, inspirując do patrzenia nie w lustro, lecz w górę. Nowoczesność liberalna zdefiniowała wolność jako jednostkową samorealizację, co oznacza określenie wolności jako narzędzia nieograniczonego, żądającego afirmacji wyboru.