Zachodnie uniwersytety to dzisiaj instytucje zarządzane na wzór korporacji z dominującą ideologią różnorodności, rozumianą jako tworzenie solidarności poprzez włączanie wszystkich wykluczonych, z jednoczesnym nieustannym podtrzymywaniem kultury ofiar i przekonaniem, że istnieją instytucjonalne sposoby uczynienia ludzi braćmi. Jak określił to kanclerz Uniwersytetu Nebraski, „naszymi podstawowymi wartościami jest różnorodność i włączanie (...) Studenci (...) muszą je zaakceptować (...). Te wartości nie podlegają negocjacji". Te sformułowania mogą oznaczać wszystko. Kościoły chrześcijańskie, nie tylko protestanckie, jak ten w Amherst, deklarują: „Włączamy wszystkich, którzy nikogo nie wykluczają", co w istocie definiowanie ich jako instytucji psychoterapeutycznych.
Czytaj też: Na uczelniach w USA atmosfera zastraszania inaczej myślących
Wymuszona tolerancja
Etos „włączania", rozumiany na uczelniach jako instytucjonalna obecność grup tożsamościowych, ale i zakaz krytyki ich przesłania – poza tymi krytycznymi wobec ortodoksji liberalnej – wymusza tolerancję rozumianą jako relatywizm moralny i założenie, że pojęcia dobra czy zła zależą od indywidualnej autodefinicji. Nie oznacza to klasycznego tolerowania innych, z którymi musimy się stykać czy współpracować, niekoniecznie zgadzając się z ich poglądami. Misją zachodnich liberalnych szkół i uniwersytetów stała się dzisiaj socjalizacja unicestwiająca spór o prawdę i zakaz ocen moralnych jako postawy etycznej. Nie istnieją jedynie właściwe i niewłaściwe odpowiedzi moralne, poza społecznymi „dobrymi sprawami" danego momentu, np. walką z globalnym ociepleniem.
Logika liberalizmu prowadzi do wniosku, że prawda – pisał Rorthy – „jest tym, co uchodzi ci na sucho", co stanowi przyzwolenie na władzę najsilniejszych. „To proces negacji powagi i trywializowania rzeczywistych sporów. Nie ma obiektywnie dobrych i złych odpowiedzi, każdy decyduje za siebie. W praktyce oznacza to postulat neutralizowania przekazu moralnego, z jakim studenci przychodzą do szkół, jeśli zgodnie z ortodoksją liberalną zostaną zdefiniowane jako potencjalnie „dzielący", z uznaniem, że moralne decyzje są podejmowane w aksjologicznej próżni, stając się w istocie odbiciem stanu psychologicznego jednostki. Skutkuje to wzrastającym mikrozarządzaniem, z unicestwieniem pytania o właściwe postępowanie moralne, której namiastką staje się liberalno-lewicowa polityczna poprawność, gdy trzeba z presją, przymusem zniszczenia wszystkich kodów moralnych u nie zgadzających się z takim podejściem.
Ciągłe wdrażanie różnorodności
Zakaz krytyki kogokolwiek i czegokolwiek poza oficjalnie przez polityczną poprawność zdefiniowanym wrogiem danego dnia staje się uniwersyteckim savoir-vivre. Stąd żądanie „włączenia" każdej tożsamości i poglądu. Jego brak staje się moralnym „wykluczeniem" i przejawem nierówności, więc warunkiem przyzwoitości jest ciągłe wdrażanie „różnorodności", z pilnowaniem określonej kompozycji grup rasowych, etnicznych czy genderowych przy pomocy stypendiów i nagród według takich kryteriów rozdzielanych. Celem „różnorodności" jest sprawiedliwość rozumiana jako równość moralna każdego wyboru i zakaz jej oceny z uznaniem, że studenci mają czuć się na uniwersytetach przede wszystkim bezpiecznie emocjonalnie i nie obawiać się naruszenia ich „wrażliwości". Nieostrożne słowo, lapsus językowy czy błąd z określeniem płci rozmówcy może skutkować oskarżeniem o „niewrażliwość" czy „mowę nienawiści", co może wywołać masowe protesty studentów i solidaryzujących się z nimi, a potężny uniwersytecki aparat dochodzeniowy stojący na straży ich eliminowania szybko podejmuje działania zaradcze.