Fitzharris: nieustraszony chirurg Syme

W ciągu jednej nocy potrafili ukraść nawet sześć ciał. Tworzyli szajki, które walczyły ze sobą o monopol w handlu nieboszczykami. Bez porywaczy zwłok i tysięcy trupów, które dostarczyli anatomom w minionych dekadach, Edynburg nie zdobyłby światowej sławy w dziedzinie chirurgii.

Aktualizacja: 15.09.2018 16:49 Publikacja: 14.09.2018 18:00

Fitzharris: nieustraszony chirurg Syme

Foto: EAST NEWS

Spore worki pod oczami profesora Jamesa Syme'a świad-czyły o niekończących się godzinach, które spędzał w sali operacyjnej Royal Infirmary w Edynburgu. Był niski i krępy, ale poza tym niczym się nie wyróżniał, jeśli cho-dzi o wygląd. Nosił wyjątkowo nietwarzowe ubrania, źle do-brane, zbyt obszerne rzeczy, które rzadko zmieniał z dnia na dzień. Typowym dla niego strojem był czarny surdut z wy-sokim sztywnym kołnierzem i krawat w szachownicę ciasno zawiązany na szyi. Podobnie jak obiecujący chirurg z Londy-nu, z którym miał się niebawem spotkać, Syme nieznacznie się jąkał, co prześladowało go przez całe życie.

Mimo niskiego wzrostu był gigantem w swoim zawodzie w czasach, gdy Lister przyjechał go odwiedzić. Koledzy na-zywali go Napoleonem chirurgii. Pięćdziesięcioczteroletni wówczas Syme zyskał tę reputację dzięki podejmowanym przez ostatnie dwadzieścia pięć lat kariery herkulesowym wysiłkom zmierzającym do uproszczenia traumatycznych zabiegów. Pogardzał prymitywnymi narzędziami, takimi jak ręczna piła łańcuchowa, i wystrzegał się skomplikowanych metod, gdy wystarczały prostsze. Oszczędność czasu i środ-ków była tym, co Syme próbował osiągnąć przy niemal każdej operacji, której się podejmował. Tę postawę odzwierciedla-ła charakterystyczna zwięzłość, z jaką się wysławiał. Daw-ny uczeń Syme'a John Brown powiedział o swoim wielkim nauczycielu, że „nigdy niepotrzebnie nie marnował słowa, kropli atramentu ani kropli krwi".

Sławę Syme'a należało w znacznej mierze przypisać jego przełomowemu pomysłowi amputowania nogi w stawie skokowo-goleniowym. Ten zabieg nadal nosi jego nazwisko i jest przeprowadzany do dziś. Przed wynalezieniem przez niego tej innowacyjnej metody chirurdzy, mając do czynie-nia ze skomplikowanymi obrażeniami lub nieuleczalnymi chorobami stopy, amputowali nogę poniżej kolana, co mia-ło opłakane skutki dla zdolności poruszania się operowanej osoby. Często postępowano tak dlatego, że zakładano, iż dłu-gi kikut okaże się uciążliwy i pacjent nie będzie w stanie na nim chodzić. Metoda Syme'a umożliwiała pacjentowi prze-noszenie ciężaru ciała na kikut stopy, stanowiła zatem nie-zwykły postęp w chirurgii, a ponadto była łatwiejsza i szybsza od amputowania nogi pod kolanem.

Podobnie jak wielu chirurgów wyszkolonych przed nasta-niem ery anestezji Syme był szybki jak błyskawica – niczym jego kuzyn Robert Liston. Pewnego razu amputował nogę w stawie biodrowym mniej więcej w minutę. Ów wyczyn był tym bardziej nadzwyczajny, że ani on, ani żaden inny chirurg w Szkocji nigdy nie przeprowadził tego rodzaju za-biegu. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji. Gdy Syme wykonał pierwsze nacięcie kości udowej, tuż pod panew-ką stawu, w sali operacyjnej dał się słyszeć donośny trzask. Chirurg szybko usunął nogę, a jego asystent rozluźnił uścisk, żeby uwolnić tętnice, które wymagały zawiązania. Syme tak wspominał przerażający rozwój wydarzeń: „Gdyby nie przyzwyczajenie do widoku straszliwych krwotoków, z pewnością bym się wystraszył. [...] Istotnie, na pierwszy rzut oka wydawało się, że nigdy nie da się zamknąć naczyń, które wywoływały tak wiele dużych i krzyżujących się ze sobą stru-mieni krwi tętniczej. Jak można sobie wyobrazić, bynajmniej nie traciliśmy czasu na podziwianie tego niepokojącego wi-dowiska; jedna chwila wystarczyła, by przekonać nas, że bez-pieczeństwo pacjenta wymaga całej naszej sprawności, toteż w ciągu kilku minut krwotok został skutecznie zahamowany dzięki zastosowaniu dziesięciu czy dwunastu podwiązek".

Tamten zabieg nazwał później „największą i najkrwawszą operacją chirurgiczną".

Syme był nieustraszony. Gdy inni chirurdzy odmawiali ope-rowania, ów Szkot już trzymał nóż w gotowości. W 1828 roku zwrócił się do niego zrozpaczony mężczyzna, który nazy-wał się Robert Penman. Osiem lat wcześniej na jego dolnej szczęce rozwinął się włóknisty guz kostny. Miał wtedy mniej więcej rozmiar kurzego jajka. Miejscowy chirurg usunął zęby tkwiące w narośli, lecz guz rósł nadal. Wobec tego Penman skonsultował się z Listonem, który niedużo wcześniej wsławił się usunięciem dwudziestokilogramowego guza mosznowego pacjentowi szpitala w Edynburgu. Jednak na widok obrzmiałej, spuchniętej twarzy Penmana zbladł nawet pewny siebie Liston. Jego zdaniem wielkość i umiejscowienie guza uniemożliwiały operowanie. Odmowa chirurga, który zwykle podejmował się trudnych wyzwań, była równoznaczna z wyrokiem śmierci. Jeśli Liston nie zechciał operować, któż inny zechce?

Stan Penmana pogarszał się i w końcu doszło do tego, że jedzenie i oddychanie przychodziły mu z wielkim trudem. Guz ważył teraz ponad dwa kilogramy i przesłaniał prawie całą dolną część twarzy. W tej sytuacji mężczyzna zwrócił się do Syme'a, który w wieku dwudziestu dziewięciu lat był już znany z nieszablonowego podejścia do chirurgii.

Obdarty dokładnie ze skóry

W dniu operacji Penmana posadzono na krześle wypro-stowanego, z unieruchomionymi rękami i nogami. Ponieważ nie odkryto jeszcze ani eteru, ani chloroformu, pacjento-wi nie podano żadnego środka znieczulającego. Mężczy-zna zamarł, gdy Syme podszedł do niego z nożem w ręku. W tamtych czasach większość guzów szczęki wydłubywano, poczynając od środka narośli i kierując się na jej skraj. Syme miał jednak zamiar spróbować innej metody. Przystąpił do nacinania niezaatakowanej części żuchwy pacjenta, żeby usu-nąć guz oraz nieco zdrowej tkanki wokół niego i upewnić się, że został całkowicie zlikwidowany. Przez dwadzieścia cztery nieznośne minuty chirurg wycinał kostną narośl i wrzucał z obrzydliwym stukotem kawałki guza i szczęki do wiadra u swoich stóp. Osobom obserwującym zabieg trudno było uwierzyć, że ktoś może znieść tak straszne męki. A jednak, na przekór wszystkiemu, Penman przeżył.

Długo po operacji Syme natknął się na ulicy na swojego dawnego pacjenta i zdziwił się, widząc, że blizna na jego twarzy jest bardzo mała. Cofnięty podbródek był ukryty pod bujną brodą. Chirurg z zadowoleniem doszedł do wniosku, że nikt przyglądający się Penmanowi nie domyśliłby się, że przeszedł on tak bolesną operację.

Dzięki operacjom takim jak ta przeprowadzona na Penmanie Syme zyskał renomę jednego z najodważniejszych chirurgów swojego pokolenia. Pewnego ponurego dnia we wrześniu 1853 roku Joseph Lister przyjechał do Edynburga, żeby po-znać tego pioniera chirurgii. Ściskał w dłoni list polecający napisany przez swojego mentora z UCL profesora Sharpeya. Miasto było mniej rozległe od Londynu, ale gęściej zaludnio-ne. Chociaż przeludnienie stanowiło problem dla większości uprzemysłowionych miast Wielkiej Brytanii, przyprawia-jące o klaustrofobię warunki życia w Edynburgu w latach pięćdziesiątych XIX wieku łączyły się z brakami lokalowymi oraz napływem tysięcy irlandzkich imigrantów uciekających przed nędzą wywołaną klęską głodu, która zakończyła się zaledwie dwa lata wcześniej.

W jednej z dzielnic Edynburga w każdym domu żyło prze-ciętnie dwadzieścia pięć osób. Ponad jedna trzecia tych go-spodarstw domowych mieściła się w jednopokojowych miesz-kaniach, zwykle nie większych niż cztery metry na trzy i pół metra. Wiele domów stało ciasno jeden przy drugim wokół wąskich, zamkniętych podwórzy. Dwunastowieczne mury miejskie, wzniesione, by chronić mieszkańców Edynburga, ograniczały ekspansję starego miasta na zewnątrz. W rezul-tacie domy rosły w górę, osiągając niebezpieczną wysokość, jako że przepisy budowlane nie były wówczas rygorystycz-ne. Zdarzało się, że koślawe budynki w tej dzielnicy miały ponad dziesięć pięter, a każda kondygnacja wystawała poza poprzednią, dlatego wierzchołki tych rozpadających się gma-chów zasłaniały światło słoneczne. Na parterze mieszkali naj-biedniejsi. Żyli w sąsiedztwie bydła i otwartych rynsztoków, z których tuż przed ich frontowymi drzwiami przelewały się ludzkie odchody.

Współczynnik przestępczości w takich dzielnicach szybo-wał w górę wraz ze wzrostem liczby mieszkańców. W roku, w którym Lister przyjechał do Edynburga, ponad pięt-naście tysięcy osób doprowadzono na policję za rozmaite wykroczenia. Przestępstwa były bardzo różne, od kradzieży i żebractwa po „dopuszczenie, żeby kominy zajęły się ogniem". Spośród tych zatrzymanych złoczyńców tysiące oskarżono o napaść fizyczną i publiczne pijaństwo. Kary często wymie-rzano arbitralnie, bez uczciwego procesu. Niektórzy winowaj-cy dostawali za swoje występki jedynie upomnienia, podczas gdy innych osadzano w więzieniu, chłostano lub skazywano na śmierć. Znaczną część przestępców stanowiły dzieci w wieku poniżej dwunastu lat. Wiele z nich wysyłano później do tak zwanych ragged schools – instytucji charytatywnych zapewnia-jących darmową edukację młodzieży żyjącej w skrajnej nędzy.

Slumsy rozprzestrzeniały się w starym mieście niczym ropiejące wrzody. Brak udogodnień, takich jak czysta woda i toalety, sprawiał, że atmosfera była zdaniem pewnego miesz-kańca Edynburga „odrażająco skażona i niemal nie do zniesie-nia ze względu na swą obmierzłość w tych okresach, kiedy na ulice należy wystawiać odpadki i nieczystości". Brud i nędza wynikające ze stłoczenia tysięcy ludzi na niewielkim obszarze tworzyły idealną wylęgarnię groźnych chorób, takich jak tyfus, gruźlica i dur powrotny.

Za tą rozpadającą się fasadą Edynburg tętnił mroczną ener-gią. W czasach, gdy Lister postawił nogę na peronie tamtej-szego dworca kolejowego, miasto zdążyło już wyrobić sobie pozycję światowego lidera w dziedzinie chirurgii, chociaż ska-żoną skandalem i morderstwami. Minęło zaledwie dwadzie-ścia pięć lat, odkąd owiani złą sławą William Burke i William Hare czaili się na ulicach Edynburga, szukając kolejnej ofia-ry, którą zamierzali zagadnąć. W ciągu dziesięciu miesięcy ci dwaj zabójcy udusili szesnaście osób i sprzedali ich podejrza-nie świeże ciała Robertowi Knoxowi, chirurgowi prowadzące-mu w mieście prywatną szkołę anatomii, który przymykał oko na przebiegłe poczynania owej pary. (Burke'a i Hare'a w koń-cu aresztowano, gdy jedna z ich ofiar została rozpoznana przez widza w amfiteatrze anatomicznym, w którym prze-prowadzano sekcje zwłok. Z obawy o życie Hare złożył zezna-nia obciążające wspólnika. Został ułaskawiony za współpracę z wymiarem sprawiedliwości i ostatecznie tylko Burke za-dyndał na szubienicy. Osobliwym zrządzeniem losu zwłoki mordercy zostały później poddane publicznej sekcji w obec-ności setek ludzi. Obdarto je dokładnie ze skóry, która potem posłużyła do wyrobu rozmaitych makabrycznych bibelotów, między innymi portfeli, rozchwytywanych przez uszczęśli-wioną, żądną krwi publiczność).

Okrucieństwa popełniane przez Burke'a i Hare'a wiązały się z lukratywnym zajęciem, jakim było dostarczanie świeżych trupów szkołom anatomii w całej Wielkiej Brytanii w pierw-szych dekadach XIX wieku, kiedy to jedynymi ciałami, które można było legalnie uzyskać w celu przeprowadzenia sekcji, były zwłoki powieszonych morderców. W związku z rosnącą liczbą prywatnych szkół medycznych po prostu brakowało ciał. W rezultacie w mieście roiło się od porywaczy zwłok, czyli „rezurekcjonistów", jak ich niekiedy nazywano. Praco-wali pod osłoną ciemności w środku zimy, kiedy naturalne procesy rozkładu spowalniała zimna szkocka pogoda. Posłu-gując się drewnianymi łopatami i żelaznymi hakami, wyko-pywali u szczytu grobu niewielką dziurę, rozbijali pokrywę trumny i wyciągali zwłoki. W ciągu jednej nocy potrafili ukraść nawet sześć ciał i często tworzyli niewielkie szajki, które walczyły ze sobą o monopol w handlu nieboszczykami.

Wejść do jaskini lwa

Był to tak powszechny problem, że na cmentarzach wokół Edynburga podejmowano drastyczne działania w celu ochro-ny zmarłych. Rodziny umieszczały w miejscach pochówku żelazne kraty zwane mortsafes, żeby chronić zwłoki swoich bliskich. Na szczycie murów otaczających cmentarze kła-dziono luźne kamienie, które niemal uniemożliwiały wdra-panie się na ogrodzenie bez zakłócenia spokoju. Dozorcy bronili przykościelnych cmentarzy, rozstawiając tam samopały i prymitywne miny. Okoliczni mieszkańcy organizo-wali „kluby cmentarne" i czuwali przy świeżych grobach przez kilka tygodni, aż pochowane w nich ciała ulegną zbyt poważnemu rozkładowi, żeby mogły się jeszcze przydać szkołom anatomii. Pewnego razu ojciec opłakujący niedawną stratę dziecka dostarczył na cmentarz „małą skrzynkę z ja-kimś śmiercionośnym urządzeniem połączonym za pomocą drutów z czterema rogami trumny, do umocowania na jej wierzchu". Gdy dziecko złożono w ziemi, nasypał prochu strzelniczego do tego prymitywnego działa, żeby „ukryty mechanizm był w każdej chwili gotowy do działania".

W 1853 roku, dzięki przyjęciu ustawy legalizującej prze-prowadzanie sekcji zwłok biedaków, po które nikt się nie zgłosił, a tym samym zapewniającej medykom dostęp do znacznych zasobów ciał, nikczemna działalność porywaczy trupów ustała już na terenie całej Wielkiej Brytanii. Jednak nowi przełożeni Listera – ci sami mężczyźni, którzy wykła-dali na uniwersytecie i wkrótce mieli go powitać w Edynbur-gu – byli wytworem tamtej minionej epoki. Nawet nieżyjący już wtedy Robert Liston miał na rękach metaforyczny brud z czasów, gdy wykładał w Auld Reekie. W szczytowym okre-sie handlu ciałami posyłał swoją szajkę porywaczy zwłok, żeby wtargnęła na terytoria gangów zatrudnianych przez jego kolegów, co prowadziło do nieodwracalnych konfliktów mię-dzy rywalizującymi ze sobą anatomami.

Trudna do przełknięcia prawda była taka, że bez pory-waczy zwłok i tysięcy trupów, które dostarczyli anatomom w minionych dekadach, Edynburg nie zdobyłby godnej po-zazdroszczenia światowej sławy w związku z pionierskimi osiągnięciami w dziedzinie chirurgii. Gdyby nie zdobył tej pozycji, mało prawdopodobne, żeby Lister zadał sobie trud, by tam pojechać i poznać profesora Syme'a, co miało być wstępem do podróży po Europie połączonej z odwiedzaniem tamtejszych instytutów medycznych.

Lister być może dobrze by się zastanowił nad tym wypadem do Szkocji, gdyby więcej wiedział o wojowniczo nastawio-nym środowisku medycznym w Royal Infirmary. W liście do ojca wyjaśniającym decyzję wyjazdu do Edynburga napisał: „Nie będę musiał, tak jak w Londynie, walczyć z zawistnymi rywalami i zmagać się z konowałami albo się do nich hanieb-nie przyłączać. [...] Z natury jestem bardzo niechętny spiera-niu się i rywalizowaniu z innymi, w rzeczy samej wątpię, czy umiałbym tak postępować". A jednak Joseph Lister – ten nieśmiały, powściągliwy młodzieniec, na tamtym etapie ży-cia całkowicie nienawykły do konfliktów – miał niebawem wejść do jaskini lwa.

W centrum znacznej części konfliktów w szpitalu znajdo-wał się sam Syme, który często dawał wyraz ciemnej stronie swojego geniuszu. Był wybuchowy i miał niezwykłą skłon-ność do żywienia urazy przez całe życie. Gdy położnik James Y. Simpson zasugerował w pewnej broszurze, że chirurdzy stosują wymyśloną przez niego metodę zwaną akupresurą do kontrolowania krwotoków chirurgicznych, Syme wpadł jak burza do sali operacyjnej, wyjął nóż i na oczach tłumu widzów zaczął ciąć ów dokument na strzępy. „Oto, panowie, ile jest warta akupresura".

Nawet gdy adwersarze Syme'a dążyli do pojednania, na przeszkodzie często stawały wybuchowy charakter i duma profesora. Pewnego razu jego kolega James Miller – z którym Syme był skłócony od lat ze względu na jego bliską przyjaźń z Simpsonem, orędownikiem akupresury – uznał, że czas najwyższy zakopać topór wojenny. Niedawno zachorował i uświadomił sobie, że wkrótce umrze. W 1864 roku poszedł odwiedzić Syme'a w domu. Gdy wszedł, zastał nadąsanego chirurga stojącego z rękami splecionymi za plecami przed buzującym kominkiem. Miller powiedział, że przyszedł po-żegnać się z nim po raz ostatni, i wyciągnął dłoń na zgodę. Syme spojrzał chłodno na wątłego mężczyznę przed sobą i odparł, nie podając mu ręki: „Ha, więc przyszedłeś prze-prosić, tak? Cóż! Wybaczam ci". Miller wyszedł, nie usły-szawszy już ani słowa od swego dawnego rywala.

Kłótnie, w które wdawał się Syme, były zarówno prze-szkodą, jak i dobrodziejstwem w jego karierze. Poróżnił się z Listonem, z którym blisko współpracował, odkąd zaczął praktykować chirurgię. Spór przypuszczalnie wziął się z wie-lu drobnych nieporozumień połączonych z nasilającą się ry-walizacją zawodową między kuzynami. Liston na przykład pogardzał opaską uciskową – wolał używać swojej lewej ręki, żeby tamować krwawienie, podczas gdy niedysponujący tak imponującą siłą fizyczną Syme głośno sprzeciwiał się tego rodzaju prymitywnym metodom. Animozje między nimi osiągnęły punkt krytyczny w 1829 roku, gdy Syme ubiegał się o posadę chirurga w Royal Infirmary w Edynburgu, gdzie pracował Liston. Ostatecznie nie został przyjęty, ponieważ kierownictwo szpitala obawiało się, że na oddziale chirur-gicznym wybuchłaby wojna między nimi dwoma ze szkodą dla rekonwalescentów.

Syme nie tracił zbyt dużo czasu i energii na użalanie się nad sobą. W tym samym roku kupił Minto House, zaniedbaną rezydencję przy Chambers Street, którą zamierzał zmienić we własny prywatny szpital. Było to odważne posunięcie jak na człowieka, który nie miał za wiele pieniędzy. Syme rzeczywiście przekształcił tę posiadłość w publiczny szpital na dwadzieścia cztery łóżka, a próbując zgromadzić fundu-sze na sfinansowanie tego przedsięwzięcia, puścił w obieg księgę darczyńców wśród bogatych mieszkańców miasta, którzy mogliby wesprzeć ów projekt. Gdy księga wpadła w ręce Listona, ten napisał w niej: „Nie wspierajcie szarla-tanerii i oszustwa".

Książka Lindsey Fitzharris, „Rzeźnicy i lekarze. Makabryczny świat medycyny i rewolucja Josepha Listera", przeł. Łukasz Müller, ukazała się przed kilkoma dniami nakładem Wydawnictwa Znak.

Autorka jest doktorem historii nauki i medycyny, absolwentką Oksfordu. Jej blog „The Chururgeon's Apprentice", analizujący historię chirurgii i przednowoczesną historię medycyny, przyciągnął 2 miliony czytelników. Na YouTubie emituje filmy w serii „Under the Knife"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Spore worki pod oczami profesora Jamesa Syme'a świad-czyły o niekończących się godzinach, które spędzał w sali operacyjnej Royal Infirmary w Edynburgu. Był niski i krępy, ale poza tym niczym się nie wyróżniał, jeśli cho-dzi o wygląd. Nosił wyjątkowo nietwarzowe ubrania, źle do-brane, zbyt obszerne rzeczy, które rzadko zmieniał z dnia na dzień. Typowym dla niego strojem był czarny surdut z wy-sokim sztywnym kołnierzem i krawat w szachownicę ciasno zawiązany na szyi. Podobnie jak obiecujący chirurg z Londy-nu, z którym miał się niebawem spotkać, Syme nieznacznie się jąkał, co prześladowało go przez całe życie.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków