Falę sporów kampanijnych o to np., które z ugrupowań rządzących więcej buduje dróg, mamy w zasadzie za sobą. Wprawdzie nierozstrzygnięte w trybie wyborczym posądzenia czy zniewagi można kontynuować po wyborach, ale kogóż by to jeszcze wtedy interesowało. Zresztą w dobie internetu kto chciał się wypowiedzieć, w zasadzie miał taką możliwość.

Czytaj także: Wkraczamy w fazę protestów wyborczych

Wraz z formalnym ogłoszeniem wyników wyborczych w poszczególnych województwach rusza z kolei 14-dniowy termin na składanie protestów wyborczych. To chyba ważniejsze uprawnienie wyborców i w ogóle ważniejsza procedura. Bo chociaż nieprawdziwe informacje, które można prostować w procesach kampanijnych, mogły jakoś wypływać na wynik wyborczy, to trudno to wykazać. Protesty dotyczą zaś wprost wpływu nieprawidłowości na wynik wyborów.

Nawet jeśli znaczna część protestów, jak pokazują poprzednie wybory, nie ma zwykle uzasadnienia, a większość nie miała wpływu na wynik wyborczy, to potwierdzenie sądowe nieprawidłowości jest pomocne w przygotowaniu następnej kampanii.

Oczywiście są też naruszenia tak istotne, że mogły mieć wpływ na wynik w danym okręgu czy choćby na konkretnego radnego, co musi skutkować powtórzeniem wyborów. To, owszem, jest koszt, ale konieczny. Gdybyśmy bowiem tolerowali nieprawidłowości wyborcze, nie mówiąc o przestępstwach, tobyśmy podcinali sens demokratycznych wyborów i prawa. Każda wykryta poważniejsza nieprawidłowość to smutna informacja, ale daje nadzieję na poprawę standardów z jednej strony i odstraszenie wyborczych oszustów z drugiej.