Bo co to za wydarzenie, że od wiosny zaczął się i trwa nadal festiwal Wojciecha Fangora? Wielkim artystą był, to wie każdy. A gorliwość, z jaką ostatnio obrzucano go różnymi zaszczytami, w kontekście odejścia twórcy nabiera gorzkiej wymowy.
Przykro też, że zignorowano 90. urodziny Stefana Gierowskiego i 93. Stanisława Fijałkowskiego – dwóch wspaniałych klasyków nowoczesności. W ogóle mało dopieszczamy tych, którymi rodzima historia sztuki stoi. O tym, że trwał Rok Tadeusza Kantora, więcej wiedziano w Brazylii niż w Polsce.
Za to roztrąbiono „sensację": jest w Warszawie wystawa van Gogha! Pod namiotem! Pokaz ściema. Cały ten zgiełk po to, żeby na sławie holenderskiego mistrza rozreklamować nową cyfrową technologię. Niepokoi też podkręcanie emocji za pomocą chwytów pozaartystycznych, jakimi posługują się artyści (narażanie zdrowia i życia; żerowanie na zmarginalizowanych; wystawianie żywych zwierząt).
Jedynym wydarzeniem międzynarodowej rangi była „Ottomania" w krakowskim Muzeum Narodowym. Choć niewielkich rozmiarów, ale z oryginałami Tycjana, Veronese'a, Dürera, Belliniego obok arcyciekawych map i rękodzielniczych cudów doby odrodzenia.
Do kategorii wystaw przywracających postaci zapomniane i/lub nieznane obiekty należą dwa monumentalne przedstawienia w stołecznym Muzeum Narodowym: „Papież awangardy", czyli rzecz o Tadeuszu Peiperze oraz „Mistrzowie pastelu". Zawsze przyjemnie ponowić kontakty z twórczością Andrzeja Wróblewskiego, ku czemu okazją stała się ekspozycja „Recto/Verso" w Muzeum Sztuki Nowoczesnej.