W tym przeciwnym rozumowaniu jest przynajmniej jakiś porządek. Natomiast w ustaleniu, że maksymalne odszkodowanie odpowiada trzymiesięcznemu wynagrodzeniu, prawdę mówiąc, logiki nie ma żadnej. To czysto konwencjonalny, dyskrecjonalny wybór ustawodawcy, przynajmniej tak należy dzisiaj odczytać ten przepis. Z pewnością wrażliwy prawnik zauważy łatwo, że przy takim podejściu pojęcie wynagrodzenia pełni głównie rolę referencyjną. Indywidualizacja rozstrzygnięcia ma tylko taki sens, że odszkodowanie oparte jest na wynagrodzeniu tej właśnie osoby, której dotyczy wypowiedzenie.
Rzeczywiste powiązanie z wynagrodzeniem konkretnego pracownika, czyli po prostu właśnie indywidualizacja tego „odszkodowania", co wprost przełożyłoby się na bezpieczeństwo socjalne uprzywilejowanego pracownika, miałoby miejsce wtedy, gdyby odszkodowanie było odpowiednio wysokie i uzależnione od umownego okresu wypowiedzenia. Czyli – gdyby zerwać z koncepcją trzech miesięcy.
Zadaniem autora
Michał Tomczak, adwokat Tomczak i Partnerzy Spółka Adwokacka
Wahanie w wywodzie Sądu Najwyższego widać gołym okiem. Problemem jest nie tylko językowe rozumienie przepisu, które – jak już wspominałem – nie jest według mnie oczywiste, gdy powiązać je z historyczną „lokacją" przepisu. Problemem są przede wszystkim daleko idące skutki przyjęcia, że pracownik, który ma np. dziewięciomiesięczne wypowiedzenie i zarabia 40 tys. zł miesięcznie, miałby otrzymać 360 tys. zł odszkodowania. Do mnie taki argument przemawia bardziej niż przeświadczenie o wykładni semantycznej, choć nie jest to argument ściśle prawniczy. Jednak w prawie pracy zdarza się to częściej niż w innych miejscach systemu prawnego.
Jeśli natomiast przyjrzymy się uwarunkowaniom historycznym przepisu liczącego 26 lat, znów można nadać mu sensowne uzasadnienie w tym właśnie duchu, który przyjął SN. W 1989 r. trzymiesięczne wypowiedzenie stanowiło standardowe maksimum przyjęte przez praktykę, ponadto w każdym przypadku była to zrozumiała kwota. Nie stanowiła ślepej represji wobec pracodawcy, jaką byłoby dzisiaj mnożenie wynagrodzenia przez 6, 9 czy 12 miesięcy wypowiedzenia.
Cokolwiek by powiedzieć o sensie art. 471 k.p., to z całą pewnością jego celem nie była tak daleko posunięta represja finansowa dla pracodawcy, ale raczej subtelna moralistyka. Prawo do wypowiedzenia umowy pozostanie zawsze niepodważalną prerogatywą pracodawcy. I nie chodzi tu o to, aby mu tę władzę odebrać, ale o to, aby ucywilizować korzystanie z niej.
Żeby w dzisiejszych czasach przepis ten miał taki właśnie efekt, należałoby go przeredagować, aby nie budził niepotrzebnych emocji oraz oczekiwań z jednej strony i nie zmuszał sądów do słusznościowych interpretacji z drugiej.