Czwartkowa rywalizacja ze wspinaczką pod Gamoniteiro była wyzwaniem tylko dla orłów, bo kolarze na 162-kilometrowej trasie pokonali blisko 5 tys. m przewyższenia. To wysiłek skrajny, nawet najlepszym na takich etapach - zwanych królewskimi - ostatnią prostą zdarza się pokonać zygzakiem. Tym razem pierwszy metę minął Lopez, co zbliżyło go do największego sukcesu w karierze.
Kolumbijczyk umocnił się na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej Vuelta a Espana, a przecież na podium trzytygodniowego wyścigu jeszcze nigdy nie stał. Metę za jego plecami minęli Roglić, Hiszpan Enric Mas (Movistar) i Kolumbijczyk Egan Bernal (Ineos Grenadiers).
Początek etapu należał do kolarzy walczących o koszulkę najlepszego górala wyścigu, więc do ucieczki zabrali się Australijczyk Michael Storer (FDJ), Francuz Romain Bardet (DSM) oraz Rafał Majka (UAE Team Emirates). Najlepiej spisał się ten pierwszy, bo wygrał trzy premie i objął prowadzenie w prestiżowej klasyfikacji trzy dni przed końcem wyścigu.
Piątkowy etap zakończy płaski finisz dla sprinterów, na sobotę organizatorzy zaplanowali kolarzom niewielkie góry. Tegoroczną Vueltę zamknie 34-kilometrowa jazda indywidualna na czas z metą w Santiago de Compostela.
Wyścig niemal na pewno wygra Roglić, bo na dwóch najbliższych etapach mógłby ponieść straty tylko w przypadku olbrzymiego pecha - kapcia, choroby, upadku - a „czasówka” to jego domena. Trzy tygodnie temu w Burgos Słoweniec wygrał 7-kilometrowy prolog Vuelty, a wcześniej w Tokio został w samotnej walce z czasem mistrzem olimpijskim.