Choć kwotową waloryzację emerytur i rent zapowiedział w exposé premier Donald Tusk, rząd może nie zdążyć z nią od nowego roku. Ma bowiem bardzo mało czasu, aby wprowadzić zmiany – wymagają one nowelizacji ustawy, a ta powinna wejść w życie najpóźniej na przełomie stycznia i lutego. Na przyjęcie odpowiedniego projektu zostało kilka, najwyżej kilkanaście dni. Jeśli się to nie uda, od marca 9,5 mln osób dostanie świadczenia wyższe o 4,8 proc. W przyjętym wczoraj projekcie budżetu rząd założył, że wzrosną one właśnie o tę wartość.
Ważniejszy jest jednak inny powód: wątpliwości konstytucyjne związane ze zmianą mechanizmu podwyżek. Trybunał Konstytucyjny podkreślał już, że świadczenia powinny rosnąć co roku przynajmniej o inflację. Tak aby nie traciły na wartości. Waloryzacja kwotowa, czyli sytuacja, w której wszyscy dostają tyle samo, tego warunku nie spełnia.
Z naszych wyliczeń wynika, że gdyby rząd chciał ją przeprowadzić, wszystkie osoby otrzymujące emerytury i renty dostałyby miesięcznie o 76 – 77 zł więcej. Wtedy ci, którzy mają wyższe świadczenia, nie otrzymaliby podwyżki gwarantującej zachowanie siły nabywczej. Dotyczyłoby to prawie jednej trzeciej świadczeń ZUS.
Gdyby rozwiązanie to zostało zaskarżone, a Trybunał orzekł o jego sprzeczności z ustawą zasadniczą, budżet musiałby wyrównać wstecz świadczenia tym osobom, które nie dostały tyle, aby uwzględnić wzrost cen. Każdy rok takich wyrównań kosztowałby państwo ponad miliard złotych.
Jak ustaliła „Rz", w resorcie pracy trwają gorączkowe poszukiwania możliwości wyjścia z patowej sytuacji. Z jednej strony padła publiczna zapowiedź premiera o waloryzacji kwotowej, z drugiej istnieje ryzyko, że takie podwyżki zostaną uznane za niezgodne z konstytucją.