By cokolwiek załatwić, trzeba swoje odczekać, zwłaszcza w wydziałach komunikacji. W niektórych są zapisy telefoniczne do rejestracji pojazdów (dla tych, którym uda się dodzwonić). Inne ich nie prowadzą. Wtedy trzeba pojawić się w urzędzie i w automacie kolejkowym pobrać numerek. Prosta sprawa: wybieramy na ekranie dotykowym właściwy temat i pobieramy numerek. Tu jednak petenta czeka niespodzianka: automat już o godz. 12.00 lub 14.00 może numerków nie wydawać, choć wydział pracuje do 16.00. I nieważne, że na załatwienie sprawy czeka tylko kilka osób. Urzędnicy automat wyłączają, gdy uznają, że w tym dniu obsłużyli wystarczająco dużo osób.

Jeśli któryś z petentów mimo wszystko zechce jednak swoją sprawę załatwić, może usłyszeć, że urzędnik – owszem – może go obsłużyć, ale czy tak się stanie, zależy od jego dobrej woli. Mówiąc krótko: ma wyjść za drzwi i czekać, czy dostąpi łaski. Nawet jeśli bez numerków jest pięć osób, a urzędników siedmiu.

Czas już uświadomić rządzącym, że to oni odpowiadają za to, jak funkcjonuje administracja. To w urzędach większość obywateli załatwia swoje sprawy. Dla nich nie jest ważne, czy pierwszym prezesem SN jest prof. Małgorzata Gersdorf czy Mariusz Muszyński. Liczy się to, by mogli np. zarejestrować auto lub odebrać dowód rejestracyjny, skoro już wzięli wolny dzień w pracy (co jest konieczne, jeśli urząd zamyka się o 16.00).

Czytaj też: Od 30 kwietnia w urzędzie można załatwiać sprawy telefonicznie

To chore, że do tej pory nie dopuszczano myśli, że normą jest, gdy urzędy i urzędnicy nie przeszkadzają obywatelom.