Rz: Podobno miał pan zostać aktorem?
Prof. Roman Tokarczyk: Tak, ale najpierw był pomysł, żebym został budowniczym. Rodzice wysłali mnie do technikum budowlanego. Nie wykazywałem jednak zdolności do przedmiotów ścisłych, a na mechanice czułem się wręcz jak na torturach. Przeniosłem się do liceum pedagogicznego. To był zupełnie inny, kolorowy świat. Mieliśmy takie przedmioty jak muzyka, śpiew i taniec. Moja polonistka zachęcała mnie, bym poszedł na studia aktorskie. Znała takie znakomitości jak Mikulski czy Machulski. Gdyby to było potrzebne, mogła mi pomóc na egzaminie wstępnym. Rodzice jednak nie pozwolili mi na aktorstwo. Poszedłem więc na prawo.
A skąd się wzięła filozofia?
Na pierwszym roku rozczarowałem się charakterem studiów prawniczych. Wydawały mi się ciasne intelektualnie. Poczułem się niczym ślimak w skorupce. Ta skorupka przypominała mi granice stawiane przez normy prawne. Poskarżyłem się ówczesnemu rektorowi. Doradził mi studia filozoficzne. Na filozofii poczułem się z kolei jak ryba w wodzie. Filozofia to taka dziedzina wiedzy, która żadnych granic umysłowi nie stawia. Nawet najbardziej karkołomne poglądy są do przyjęcia, jeśli tylko się je dobrze uzasadni.
Czy na obu kierunkach był pan pilnym studentem?