Trybunał gotowy na wojnę z PiS

Spór o TK będzie się ciągnął do końca kadencji prof. Rzeplińskiego

Aktualizacja: 30.12.2015 14:06 Publikacja: 29.12.2015 18:10

Trybunał gotowy na wojnę z PiS

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

Prezes TK prof. Andrzej Rzepliński podejmuje rękawicę rzuconą przez prezesa PiS. Jeśli żaden z nich się nie cofnie, to przez cały 2016 r. trwać będzie brutalna wojna między władzą a Trybunałem.

Prof. Andrzej Rzepliński nie cieszył się szczególną sympatią braci Kaczyńskich, gdy na przełomie lat 60. i 70. studiowali razem prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Ale przez lata Rzepliński nie stanowił dla Jarosława Kaczyńskiego tak dolegliwego problemu, jak może to dziś wyglądać.

Do symptomatycznej sytuacji doszło latem 2005 r., gdy upadało rządzące SLD, a PiS z Platformą przygotowały się do wspólnego przejęcia władzy. Wówczas PO wystawiła Rzeplińskiego w wyborach rzecznika praw obywatelskich. Doszło do dwóch głosowań w Sejmie. W pierwszym większość PiS wstrzymała się od głosu albo zagłosowała przeciw. Ale trzech posłów poparło Rzeplińskiego – byli to Jarosław Kaczyński, późniejszy szef CBA Mariusz Kamiński oraz Kazimierz Marcinkiewicz, za parę miesięcy premier.

W drugim głosowaniu szef PiS zmienił zdanie. Zagłosował przeciw, tak jak niemal cała partia. Wierny Rzeplińskiemu pozostał tylko Mariusz Kamiński. Rzepliński rzecznikiem nie został – utrąciło go SLD, bo był współtwórcą ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej i zwolennikiem lustracji.

Mimo to w PiS uważano profesora za podejrzanego lewaka. Gdy mocniej pogrzebać mu w życiorysie, to znajdzie się nawet członkostwo w PZPR, choć faktem jest, że w środowisku PiS już od dawna nie jest to dyskwalifikujące, wszak spora grupa prominentnych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego ma jeszcze w szufladach czerwone legitymacje z przeszłości.

Ta niechęć i nieufność działała w obie strony: Rzepliński nigdy nie krył się z krytyczną oceną PiS i rządów tej partii w latach 2005–2007. Zdeklarowany liberał, szeroko interpretujący prawa człowieka, zawsze stawiający wolność jednostki ponad siłę państwa – ten jego światopoglądowy i prawniczy rys od lat był na kursie kolizyjnym z przekonaniami Jarosława Kaczyńskiego.

Dziś te animozje stanowią dodatkowe doładowanie w konflikcie o Trybunał Konstytucyjny. Dla PiS Rzepliński jest symbolem powiązań sędziów TK z poprzednią władzą – wszak prezesem TK został z nominacji prezydenta Bronisława Komorowskiego. Partia mu nie ufa, bo sądzi, że tak pokierowałby Trybunałem, że część fundamentalnych, ustrojowych projektów PiS – zmiany w mediach, prokuraturze czy służbach specjalnych – wyrzuciłby do kosza.

Jeśli szukać prawdziwych przyczyn rozpętania przez PiS wojny o Trybunał, to prezesura Rzeplińskiego jest bez wątpienia jedną z ważniejszych. A może wręcz najważniejszą.

Usunięcie Rzeplińskiego stało się dla PiS absolutnym priorytetem. Partia próbuje to zrobić na wszelkie możliwe sposoby od pierwszego dnia swych rządów. Odwołać go z TK nie sposób, bo dziewięcioletnią kadencję sędziego chroni konstytucja. Więc PiS postanowił go zdegradować, uchwalając tuż po przejęciu władzy ustawę pozbawiającą go stanowiska prezesa TK. Problem w tym, że taki zapis został zakwestionowany przez Trybunał, czyli sędziowie obronili swojego prezesa przed prezesem PiS. Liderom PiS pozostało wzywanie Rzeplińskiego, by podał się do dymisji. – Sędzia Rzepliński popełnia kolejne delikty dyscyplinarne. Gdyby miał trochę honoru, to podałby się do dymisji. Trybunał Konstytucyjny nie może się składać z ludzi, którzy w oczywisty sposób łamią prawo i kpią sobie ze swojej misji – stwierdził Jarosław Kaczyński w Telewizji Republika. Podobnie mówiła premier Beata Szydło. W odpowiedzi Rzepliński pokazał władzy gest Kozakiewicza. – Dymisja znaczyłaby, że ofiara okładana kijem bejsbolowym mówi, że oprawca ma rację – stwierdził w połowie grudnia w TVN24.

Ale PiS to partia zdeterminowana. Napisała więc nowy projekt – to ustawa, którą w poniedziałek podpisał prezydent, a rząd ekspresowo opublikował w Dzienniku Ustaw. To ona spowodowała, że Rzepliński podjął rękawicę rzuconą przez Kaczyńskiego i ruszył do kontrofensywy.

Projekt PiS jest w swej istocie trywialnie prosty. Ba, sędziowie TK już po wyborach spodziewali się go w takim kształcie. – Po co ta wojna o sędziów? – pytał nas jeden z przedstawicieli TK, gdy PiS w kontrowersyjny sposób unieważniał personalne nominacje z czasów Platformy i powoływał własnych prawników do Trybunału. – Żeby zablokować Trybunał, wystarczy wprowadzić dwie zasady: że orzeka tylko w pełnym składzie, a sprawy ma rozpatrywać w kolejności ich wpływania.

Dokładnie takie zasady wprowadził PiS w swej kontrowersyjnej nowelizacji. Ale żeby być pewnym blokady całkowitej, dorzucił jeszcze kilka nowalijek, w tym podejmowanie decyzji większością 2/3, by sędziowie z PiS mieli mniejszość blokującą. Do tego wprowadzono możliwości odwoływania sędziów TK przez Sejm w efekcie postępowania dyscyplinarnego, dając prawo do występowania o dyscyplinarkę prezydentowi i rządowi.

Po prawdzie większość tych regulacji ma uderzyć w Rzeplińskiego. Prezes utraci wpływ na dobór składów orzekających i nie będzie mógł przyspieszać rozpatrywania skarg wedle własnej oceny ich wagi. Kluczowe jest to, że ustawa PiS weszła w życie w momencie ogłoszenia w Dzienniku Ustaw – zlikwidowano zwyczajowe vacatio legis. Zamysł PiS jest prosty – gdyby było kilkanaście dni czy kilka tygodni, zanim ustawa wejdzie w życie, to Rzepliński ekspresowo wprowadziłby ją pod obrady TK i utrącił, zarzucając niekonstytucyjność. Ponieważ ustawa weszła w życie bez vacatio legis, to znaczy, że skarga na jej niekonstytucyjność powinna trafić na koniec kolejki skarg i latami czekać na rozpatrzenie.

Gdyby Rzepliński podporządkował się takiej ustawie, to stałby się figurantem. A on figurantem być nie zamierza. Ponieważ PiS prowadzi wobec TK operację na granicy prawa – albo nawet poza nim – to Rzepliński chce odpowiedzieć pięknym za nadobne. W poniedziałkowym wywiadzie dla TVN24 zasugerował, że ma w nosie to, iż ustawa PiS ustawia skargi w kolejce i zamierza ją zbadać tak szybko, jak to możliwe. Czy też tak szybko, jak to możliwe, zamierza ją utrącić. – Sędzia konstytucyjny podlega wyłącznie konstytucji. A ona nie została zmieniona – podkreślił. To wyraźne pokazanie władzy, że prezes TK nie akceptuje prawa przez nią przyjętego – pierwszy taki przypadek w historii III RP.

Rzepliński dodał do tego jeszcze swe polityczne credo: – Sędziowie nie mogą się bać tego, że z tyłu stanie policjant, że prokurator dorwie się do ich komputera, że będą przesłuchiwani. To jest ta kultura prawna, o której myśleliśmy, że jest trwale za nami – mówił, wyraźnie pijąc do PiS.

Faktem jest, że w ogniu wojny o Trybunał Rzeplińskiemu już nieraz zdarzało się wyjście z roli nobliwego profesora, szefa najważniejszego sądu w kraju. Gdy PiS proponował przeniesienie siedziby TK poza Warszawę, Rzepliński drwił z Kaczyńskiego: – Podobno w gmachu Trybunału będzie siedziba pana prezesa.

Z kolei w poniedziałkowym wywiadzie w TVN24 z uporem nazywał ministra sprawiedliwości „panem Zbyszkiem". Po ludzku można to zrozumieć – to „pan Zbyszek" próbował doprowadzić do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego przeciw Rzeplińskiemu. Ale z punktu widzenia rangi TK takie wypowiedzi pod adresem członków rządu prezesowi nie przystoją.

Zresztą aktywność medialna i polityczna Rzeplińskiego wywołuje u większości sędziów zgrzytanie zębami. To prawda, że atak PiS zjednoczył Trybunał. Ale wypowiedzi Rzeplińskiego wplątują TK w doraźny konflikt z władzą i utrudniają sędziom znalezienie prawnego – i politycznie akceptowalnego – wyjścia z sytuacji.

Tyle że Rzepliński ma własną perspektywę. Nie ma nic do stracenia, bo za niespełna rok kończy się jego kadencja jako sędziego TK. Przez ten rok PiS nie może mu nic zrobić, a on może napsuć pisowcom sporo krwi. To idealny kapitał, jeśli myśli o karierze politycznej.

Prezes TK prof. Andrzej Rzepliński podejmuje rękawicę rzuconą przez prezesa PiS. Jeśli żaden z nich się nie cofnie, to przez cały 2016 r. trwać będzie brutalna wojna między władzą a Trybunałem.

Prof. Andrzej Rzepliński nie cieszył się szczególną sympatią braci Kaczyńskich, gdy na przełomie lat 60. i 70. studiowali razem prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Ale przez lata Rzepliński nie stanowił dla Jarosława Kaczyńskiego tak dolegliwego problemu, jak może to dziś wyglądać.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej