Czytelnicy mojej diagnozy „Kto naprawdę rządzi Polską" pytają mnie o terapię: jak pokonać tyranię status quo. W tym tekście podaję parę chwytów na rzeczywistość naszych instytucji publicznych. Opisuję, jak zacząć robić swoje, przywołując znaną piosenkę Młynarskiego. Oto propozycja terapii, którą każdy szef może zaaplikować swojej instytucji publicznej zamiast stwierdzać, że nic nie może.
Pokonać zawiść
Jedna uwaga wstępna. Najpierw lider zmiany musi pokonać bezinteresowną zawiść. Innych i własną. Robić swoje nie da się w pojedynkę ani z byle kim. Trzeba stworzyć mini zespół z siłą uderzeniową, która pokona opór przeciw zmianom. Zatem zgodzić się na współpracowników mających zalety, których brak nam. Choćbyśmy czuli się i byli liderami.
Twój zespół
Struktury organizacyjne kilkusettysięcznej armii urzędników na ogół umieją tylko – i to nie najlepiej – wykonywać rutynowe czynności. Często nie są to działania, tylko pozorne ruchy. Urzędnicy chcą trwać i przetrwać. Lider musi zamontować dwie elektrody, które za pomocą wstrząsów mogą zaaplikować tej nieruchawej organizacji inne wzorce zachowań. Jedną elektrodą jest zespół zadaniowy, drugą – zespół interwencji. Pierwszy operacjonalizuje najważniejsze nierutynowe działania i nadzoruje ich wykonanie. Drugi reaguje na sytuacje alarmowe i prowadzi ciągły audyt organizacji tak, by sama odpowiadała na te wyzwania i korygowała swoje reakcje. Grupa przywódcza, żeby efektywnie oddziaływać na organizację, poddawaną terapii, nie może przekraczać pięciu do siedmiu osób, wliczając w to lidera i jego zastępcę. Zatem każdy, kto chce robić swoje, pozytywnie działać, osuszać bagno niemożności, musi na starcie mieć zgrany zespół dosłownie paru bystrych i energicznych ludzi. Ich ilość nie powinna nigdy wzrosnąć do więcej niż dziewięciu. Odkrył to już dawno historyk brytyjskiej biurokracji C.N. Parkinson. Robić swoje to rozwiązywać problemy najpierw w zespole, który się powoła, potem wymuszać ich wykonanie przez organizację, której chcemy przywrócić sterowność. Każdego dnia musimy przypominać sobie i innym, że administracja jest fabryką decyzji. Sama przecież nie produkuje niczego, nie wykonuje, nie buduje. Może za to skutecznie ułatwiać lub utrudniać obywatelom i przedsiębiorcom robienie swego.
Podejmowanie decyzji i ich egzekwowanie wymaga emitowania pozytywnej energii. Decydofobia jest chorobą – najpierw ludzi, potem instytucji. Niezależnie od tego, czy jesteś naczelnikiem urzędu gminnego czy wójtem, dyrektorem przedsiębiorstwa komunalnego czy ministrem – zacznij od siebie i swojego zespołu. I nie nazywaj go gabinetem politycznym, bo to brzmi jak definicja pomieszczenia z wygodnymi fotelami, gdzie ględzi się o tym, jak beznadziejni są ci w innych pokojach. Jak zacząć? Wyobraź sobie, jako szef Wielkiej Zmiany, że prowadzisz po raz pierwszy rozmowę z kimś, kto przyszedł do ciebie z pomysłem, przedsięwzięciem, projektem. Często długo czekał, dobijał się o to spotkanie. Gdy już po pięciu minutach widzisz, że rzecz ma sens, wołaj współpracownika z pierwszego lub drugiego zespołu: od elektrowstrząsu zadaniowego lub interwencyjnego. Po kolejnych wyjaśnieniach, czynionych już wspólnie, w trójkącie, daj dyspozycję nadania sprawie biegu. Zapisz to w swoim notesie pod datą i z terminem wykonania decyzji. Inaczej po tygodniu twojej dobrej zmiany, każda sprawa utonie w bajorze niemożności. Patrz, czy to samo zrobił twój najbliższy współpracownik. Jeśli po próbnym miesiącu zorientujesz się, że tylko pilnie zapisuje, ale nie egzekwuje decyzji, które zapisał, pozbądź się go, choćby był dobrym kolegą czy znajomym znajomego. To tylko opowiadacz, bajarz. Przecież nie chcesz skończyć na medialnych narracjach. Musisz mieć wykon, jak mawiali w PRL-u. Nie wystarczy podjąć decyzji. Trzeba ją zapisać, powstrzymując piórowstręt człowieka władzy, i zrealizować cel.
Koordynacja
Prawie każda decyzja wymaga uzgodnienia z inną instytucją lub wydziałem struktury, którą zarządzasz. Urzędnicy wypracowali setki rutyn umożliwiających lekceważenie kodeksu postępowania administracyjnego: 30- i 60-dniowego terminu na wydanie decyzji prostej lub złożonej. Potraktuj serio zapis k.p.a.: bez zbędnej zwłoki, nie później niż... Niech twoi współpracownicy dla każdej sprawy wymagającej współdziałania innych grupują ich przy tym samym stole np. dwa razy w tygodniu na spotkaniach koordynacyjnych. Stosuj zasadę pierwszego terminu i rezerwowego, zakaż zdzwaniania się lub ustalania później. Spóźnienia pojawią się same, nie ułatwiaj ich. Nie żyjesz w kraju, którego królowa nie spóźnia się przez szacunek dla swoich poddanych. Przyjmij, że zasadą spotkań jest pięć palców dłoni. Godzina i czas trwania, miejsce, uczestnicy (czy wiedzą, w jakich są rolach?), temat i materiały do niego (leżące na stole) i – to palec wskazujący – kto pociągnie dalej sprawę i dopilnuje jej do końca. Tutaj zawsze pojawiać się musi twój człowiek. (Katalog takich chwytów na polską rzeczywistość zawiera moja książka „Głowa. Instrukcja użytkowania").