Roman Kuźniar: Dyplomacja po sarmacku

Moskwa nie potrzebuje prowadzić „wojny hybrydowej” przeciwko Polsce. Bez pieniędzy i ryzyka podobny efekt odnosi dzięki rządom PiS – twierdzi były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Aktualizacja: 15.04.2016 21:38 Publikacja: 14.04.2016 19:38

Roman Kuźniar: Dyplomacja po sarmacku

Foto: PAP, Tomasz Gzell

Ilustracją sytuacji w jakiej znalazła się polska polityka zagraniczna są „spotkania" prezydenta Dudy z prezydentem Obamą. Miały miejsce dwa nagłośnione podejścia, i oba spalone. W Nowym Jorku skończyło się na kolacji przy jednym stole z prezydentem USA i kilkoma innym prezydentami. W Waszyngtonie na 2-3 minutowej rozmowie na stojąco w przejściu, gdy gospodarz witał kilkudziesięciu gości na kolacji w Białym Domu. Spin doktorzy obozu rządzącego narażali się później na śmieszność usiłując przedstawić te widzenia jako zagraniczne sukcesy polskiego prezydenta.

Dla kontrastu przypomnę wizytę prezydenta Komorowskiego w Białym Domu, w grudniu 2010 roku. Bite dwie godziny rozmowy, w tym 45 minut w cztery oczy. Postronny obserwator mógłby przy tym odnieść wrażenie, że gospodarzem spotkania był Komorowski, który czuł się tam jak u siebie w Belwederze. Obaj przywódcy mieli o czym rozmawiać, od spraw dwustronnych po ważne kwestie międzynarodowe.

W spotkaniu wziął udział także wiceprezydent Biden. A przecież było to zaledwie trzy tygodnie po szczycie NATO w Lizbonie, gdzie obaj prezydenci krótko rozmawiali a jednak Obama uznał, że warto szybko zaprosić Komorowskiego do siebie. To było wtedy tym bardziej ważne, że Polska pracowała nad przywróceniem w Sojuszu wartości artykułu V o wspólnej obronie. Postanowienia z Newport oraz szczyt w Warszawie są konsekwencją tamtych wysiłków i rozmów.

Łatwo sobie wyobrazić gimnastykę obecnie rządzących i ich medialnej maszynerii dezawuującej opis tego spotkania. Przywykliśmy do tego. I tu zarazem trzeba szukać przyczyn kondycji obecnej polityki zagranicznej i szybko pogarszającej się międzynarodowej pozycji Polski. Otóż na poziomie elementarnym zagrożeniem dla każdej polityki zagranicznej i jej skuteczności, czyli dla interesów państwa, jest jej ideologizacja i niekompetencja osób działających w jej obszarze, czemu towarzyszy z reguły arogancja. Jest prawdziwym dla Polski nieszczęściem, że wszystkie te trzy grzechy są silnie obecne w tej niezwykle ważnej sferze polityki państwa. Trudna sytuacja w naszym otoczeniu dodatkowo podnosi cenę, którą zaczynamy płacić z ich powodu.

Niekompetencja czyli brak wiedzy i doświadczenia bierze się z wejścia w ten obszar polityki państwa ogromnej liczby ludzi, którzy właśnie tym się charakteryzują, lecz rządzą bez najmniejszych kompleksów. Kadrowa „dobra zmiana", której symbolem stała się stadnina koni w Janowie objęła także politykę zagraniczną. Tylko dwa przykłady niechęci nowej władzy do wykształcenia i kompetencji.

Pierwszy to właśnie rozpoczęta likwidacja Polskiego Instytutu Dyplomatycznego, który w szybkim czasie zdążył się świetnie rozwinąć i pełnić pożyteczne funkcje wychodzące także poza samo kształcenie służby zagranicznej. Przeszkadzał, bo „nie nasz".

Drugim przykładem jest tu wysłanie na ławkę rezerwowych (donikąd) ambasadora Roberta Kupieckiego, najlepszego polskiego eksperta od Sojuszu Atlantyckiego, autora wielu świetnych książek o NATO, który spośród polskich dyplomatów brał udział w największej liczbie szczytów Sojuszu, do jesieni 2015 wiceministra obrony. I to, na kilka miesięcy przed szczytem NATO w Warszawie.

Znacznie gorzej jest w otoczeniu MSZ, gdzie zresztą czystki jeszcze się nie zakończyły. W otoczeniu pani premier, dla której polityka zagraniczna to terra incognita nie ma nikogo, kto „dobrej zmianie" mógłby służyć dobrą radą w tym zakresie.

O jakości kadry zajmującej się sprawami zagranicznymi w pałacu prezydenckim świadczą nie tylko amerykańskie „sukcesy" głowy państwa. Kiedy się słucha wysokich przedstawicieli prezydenta, doradcę oraz rzecznika, mówiących o KOD jako możliwym przejawie rzekomej wojny hybrydowej Rosji przeciwko Polsce, to jest to nie tylko świadectwo analfabetyzmu w sprawach strategicznych, bo przecież wyraźnie nie rozumieją oni pojęcia „wojny hybrydowej".

A tak na marginesie: Moskwa nie potrzebuje prowadzić takiej „wojny hybrydowej" przeciwko Polsce. Bez pieniędzy i ryzyka podobny efekt odnosi dzięki rządom PiS. Nie może dziwić, że jedynym zagranicznym przywódcą, z którym – zresztą dość skrycie – dotąd spotkał się prezes PiS był najlepszy przyjaciel Putina w UE, Viktor Orban. W tym przypadku brak wiedzy spotyka się z ideologizacją stosunków zewnętrznych na użytek wewnętrzny. W świecie prezesa i jego obozu nie ma miejsca na oddolne ruchy obywatelskie. Jeśli coś powstaje niezależnie od władzy i jest wobec niej krytyczne, to musi to być inspiracja zewnętrzna lub agentura.

Jest przy tym pewien kłopot z określeniem wpływu ideologii na obecną politykę zagraniczną. Obóz rządzący nie kieruje się jedną spójną ideologią (jeśli już, to jest nią anachroniczny sarmatyzm), tylko zlepkiem kilku na poziomie haseł i przesądów. Jednak ten ideologiczny synkretyzm przekłada się na bardziej czytelny program polityczny, którym jest populistyczno-nacjonalistyczny autorytaryzm. Program jest w budowie, więc jeszcze nie wszystkie jego elementy stały się rzeczywistością.

Trzeba dużej dawki niewiedzy, aby nie rozumieć, że budowa takiego państwa musi się spotkać z reakcją międzynarodową, oczywiście nie z Moskwy czy Kairu, lecz z Europy i Stanów Zjednoczonych, czyli ze strony państw i instytucji wspólnoty, do której należymy od lat 90. I nie do tego nie trzeba inspiracji z Polski. Rządzący krajem powinni wiedzieć o obowiązkach wynikających z tej przynależności, a nie pleść androny o suwerenności, którego to pojęcia także – jak się okazuje – zupełnie nie rozumieją.

Po upadku komunizmu w instytucjach typu UE, Rada Europy czy KBWE powołano do życia, w czym Polska brała aktywny udział, cały szereg mechanizmów, które mają zapobiegać odwrotowi od demokracji, naruszeniom praw człowieka czy mniejszości narodowych lub religijnych. Nic dziwnego, że te mechanizmy się teraz uruchamiają w stosunku do Polski, gdy w sposób dla UE i USA niepojęty demoluje się jeden z fundamentów demokratycznego państwa prawa – Trybunał Konstytucyjny.

Inspiracja z Polski, nawet gdyby była, jest tu zbędna. Zachodnie stolice wyrabiają sobie pogląd i zajmują stanowisko na podstawie depesz i analiz własnych placówek dyplomatycznych i korespondentów własnych mediów. My robimy tak samo. Czy to tak trudno zrozumieć? Z braku wiedzy uruchamia się „myślenie magiczne". Mieszkańcy krajów afrykańskich też oskarżali białych kolonialistów, którzy wyjechali po ogłoszeniu przez te kraje niepodległości o wszystkie problemy, które brały się ze złego rządzenia nowych władców.

Z programu „ideowego" i z przepastnej niewiedzy wynika stosunek obozu rządzącego do UE i Niemiec. Na tym kierunku jeszcze większe spustoszenie czyni narracja towarzysząca rozwijana przez licznych polityków i propagandystów obozu władzy nie pełniących wprost funkcji w polityce zagranicznej.

Można odnieść wrażenie, że autorzy głównego tonu w polityce zagranicznej spędzili długi czas w zamkniętym pomieszczeniu o małym dostępie do światła i powietrza. Trzeba było wyjątkowego braku wyobraźni i dużego talentu, aby pozbyć się głównego sojusznika Polski w UE czyli kanclerz Angeli Merkel. Bardziej propolskiego kanclerza Niemiec nie było i nie będzie.

Ciasny szowinizm oraz wyrzeczenie się zasady solidarności i człowieczeństwa znalazł ujście nie tylko w sprzeciwie wobec przyjmowania nawet bardzo niewielkiej liczby uchodźców, ale także w radosnym strzelaniu do własnej bramki czyli „obalaniu" pani kanclerz. Berlin poradzi sobie w Europie bez Polski, a Polska bez Berlina...? Wkrótce obóz rządzący zacznie się o tym przekonywać. Co oczywiście będzie go tylko umacniać w antyniemieckim resentymencie.

Stosunek obozu rządzącego do UE przypomina jak ulał dowcip o góralu, który tnie gałąź, na której siedzi od strony pnia. Gdy przechodzący turysta zwraca mu na to uwagę, góral z poczuciem wyższości odrzuca uwagę cepra. Wreszcie, góral spada wraz z gałęzią i tłucze się boleśnie. I po chwili, za będącym już w oddali turystą rzuca uwagę: „prorok jaki czy co ...".

Przykładanie ręki do demontażu UE, w jednym szeregu z prorosyjskim nacjonalistami z Europy Zachodniej oraz domaganie się sprowadzenia Unii do wspólnego rynku suwerennych narodów to jest właśnie taka kombinacja niewiedzy z antyeuropejskim, ideologicznym resentymentem. Obóz rządzący nie lubi „europejskiej ojczyzny" (Jan Paweł II). Chciałby ją widzieć jedynie jako „ojczyznę dojną". Nie pamięta, że nawet Londyn porzucił utworzoną przez siebie strefę wolnego handlu (EFTA), która miała być konkurencją dla EWG i przyłączył się do Europy-wspólnoty, projektu zapoczątkowanego przez Monneta i Schumana. Tutaj zgubna reakcja sarmacka jest najsilniejsza.

Co gorsza, niekompetencja oraz skrawki różnych ideologii łączą się w tym przypadku z arogancją i pychą. „Tylko my wiemy i wiemy najlepiej". Niczym japońska sekta Najwyższej Prawdy. Skoro tak, nie sposób się uczyć od innych, traci się zdolność do korygowania własnych błędów. Trzeba do końca iść w zaparte w każdej sprawie, od stadniny koni do wizyty prezydenta w USA.

Na czyj koszt? Na koszt Polski i Polaków. Oczywiście, są jeszcze inne wewnętrzne, czasem poważniejsze zagrożenia dla polityki zagranicznej. Wybrałem właśnie te, bo z nimi najłatwiej się samemu uporać i mieć od razu korzyść. Nie tylko dla Polski i Polaków, ale i dla samych rządzących.

Ilustracją sytuacji w jakiej znalazła się polska polityka zagraniczna są „spotkania" prezydenta Dudy z prezydentem Obamą. Miały miejsce dwa nagłośnione podejścia, i oba spalone. W Nowym Jorku skończyło się na kolacji przy jednym stole z prezydentem USA i kilkoma innym prezydentami. W Waszyngtonie na 2-3 minutowej rozmowie na stojąco w przejściu, gdy gospodarz witał kilkudziesięciu gości na kolacji w Białym Domu. Spin doktorzy obozu rządzącego narażali się później na śmieszność usiłując przedstawić te widzenia jako zagraniczne sukcesy polskiego prezydenta.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika