Dialog głuchych w Barcelonie

Puigdemont chce ogłosić niepodległość Katalonii, Rajoy rozważa przejęcie bezpośredniej kontroli nad prowincją.

Aktualizacja: 02.10.2017 21:42 Publikacja: 02.10.2017 20:12

Manifestacja na rzecz niepodległości w Barcelonie, przed strajkiem generalnym we wtorek

Manifestacja na rzecz niepodległości w Barcelonie, przed strajkiem generalnym we wtorek

Foto: AFP

– Madryt i Barcelona są jak dwa rozpędzone pociągi na kolizyjnym kursie. To ostatni moment, aby powstrzymać katastrofę, ale nikt nie hamuje – mówi „Rzeczpospolitej" hiszpański politolog Albaro Madrigal.

W niedzielę późnym wieczorem przewodniczący katalońskiego rządu regionalnego (Generalitat) Carles Puigdemont ogłosił wyniki nielegalnego referendum, które zakończyło się zaledwie dwie godziny wcześniej. Jeśli wierzyć tym danym, w głosowaniu wzięło udział 2,26 mln osób (42 proc. uprawnionych), z czego 90 proc. opowiedziało się za niepodległością.

Czas na niepodległość

Secesjonistom nie udało się więc przekroczyć frekwencji z podobnej konsultacji w 2014 r., gdy głos oddało 2,3 mln. A taki był ich plan. Wyniki są też mało wiarygodne: nie rozbito ich na poszczególne okręgi, nie powołano niezależnej komisji wyborczej, część ludzi mogła głosować wielokrotnie. I gdyby uwzględnić wszystkich mieszkańców prowincji (7,5 mln), tylko 27 proc. poparło utworzenie nowego państwa.

Mimo to Puigdemont oświadczył: „Jako obywatele Katalonii zdobyliśmy prawo do niezależnego państwa w formie republiki". Zapowiedział też, że w najbliższych dniach przekaże wyniki głosowania regionalnemu parlamentowi po to, by ogłosił on niepodległość kraju.

W tym samym czasie premier Hiszpanii Mariano Rajoy w przemówieniu do narodu przedstawił diametralnie odmienną ocenę tego, co się wydarzyło w niedzielę. Uznał, że „referendum, które miało zniszczyć naszą konstytucję, oderwać część naszego kraju bez uwzględnia opinii wszystkich Hiszpanów, należy uznać za niebyłe". Podziękował też Policia Nacional i Guardia Civil za to, że „wypełniły swoje obowiązki w obronie praworządności", choć „łatwiej byłoby patrzeć w innym kierunku".

Dwa dni, a może więcej

Zgodnie z przyjętą na początku września przez parlament regionalny ustawą o budowie nowego państwa, niepodległość powinna zostać ogłoszona 48 godzin po publikacji wyników głosowania, a więc w środę. Tego chce marksistowsko-anarchistyczne ugrupowanie CUP, które popiera rząd Puigdemonta.

Sam kataloński premier daje sobie więcej czasu. Liczy, że UE, ONZ, inna poważna organizacja międzynarodowa lub szanowane państwo podejmie się pośredniczenia między Madrytem i Barceloną. W trakcie przemówienia w niedzielną noc aż dziewięciokrotnie o to zaapelował do „Europy". Ale mimo fali oburzenia, jaka podniosła się po brutalnej interwencji hiszpańskiej policji w Katalonii, na taki scenariusz właściwie nie ma szans, bo to by oznaczało rozpad Unii, kaskadę secesji w innych krajach Wspólnoty, paraliż negocjacji o brexicie, wzmocnienie wpływów Rosji w Europie.

Dlatego w Madrycie są przekonani, że Puigdemont nie będzie miał innego wyjścia, tylko do piątku ogłosić niepodległość.

– Spodziewamy się, że do tego dojdzie. To byłoby najpoważniejsze wyzwanie dla naszego modelu demokratycznego, przed jakim do tej pory stanęliśmy – przyznał rzecznik hiszpańskiego rządu Inigo Méndez de Vigo. Dodał jednak: – Taka deklaracja musi zostać uznana przez UE i wspólnotę międzynarodową, aby miała jakiekolwiek skutki prawne i polityczne.

– Być może niepodległą Katalonię uzna jakiś kraj, który jak Wenezuela jest skonfliktowany z Madrytem. Ale przecież nie o to chodzi katalońskim nacjonalistom – zwraca uwagę Madrigal.

Gdzie jest król?

Nie jest jeszcze przesądzone, czy Rajoy zareaguje na ogłoszenie niepodległości przejęciem bezpośredniej kontroli nad Katalonią, co przewiduje art. 155 konstytucji. Do tego namawia go lider konserwatywno-liberalnej Ciudadanos Albert Rivera, ale pod warunkiem, że od razu zostałyby rozpisane przedterminowe wybory do parlamentu regionalnego. To zaś w atmosferze napięcia, jaka panuje dziś w Barcelonie, mogłoby tylko wzmocnić obóz nacjonalistów. Ci ostatni, ale z udziałem ogólnohiszpańskich związków zawodowych (np. Comisiones Obreras), zapowiedzieli na wtorek strajk generalny na znak protestu przeciw „łamaniu prawa do głosowania".

– Wszystko zależy od postawy lidera socjalistycznej PSOE Pedro Sáncheza. Jeśli poprze wprowadzenie artykułu 155, Rajoy to zrobi. Jeśli nie, to nie – mówi Madrigal. – Sánchez mógłby uzyskać poparcie Podemos (populistyczne ugrupowanie lewicowe – red.) oraz nacjonalistycznych partii katalońskich i baskijskich, aby zbudować w Kortezach nową większość, odsunąć od władzy Rajoya i podjąć negocjacje z Katalończykami w sprawie zmiany konstytucji i przyznania prowincji większej autonomii – dodaje politolog.

Wielkim nieobecnym w tych dniach jest król Felipe VI. Jego ojciec, Juan-Carlos, po śmierci Franco, ale także w trakcie próby zamachu stanu w 1981 r. zdecydowanie zaangażował się w obronę demokracji. Ale obecny monarcha zachowuje ciszę, najwyraźniej obawia się utraty wielkiego poparcia, jakim cieszy się w całej Hiszpanii, jeśli powstanie wrażenie, że staje po którejś ze stron konfliktu. W samej Katalonii tylko lider lewicowej partii Esquerra Republicana Oriol Junqueras ma tak dobre notowania, choć przodek króla, Felipe V, zajął w 1714 r. Barcelonę i zlikwidował autonomiczne instytucje prowincji.

Wojna w sieci

W hiszpańskich mediach społecznościowych spór między zwolennikami i przeciwnikami niepodległości staje się coraz bardziej brutalny. Jeszcze niedawno zwolennikom monarchii wystarczyła publikacja zdjęć z hiszpańską flagą, teraz jednak wielu apeluje, aby Guardia Civil i Policia Nacional jeszcze brutalniej interweniowały w Barcelonie. W odpowiedzi zwolennicy secesji nazywają demokratyczny rząd w Madrycie „spadkobiercami frankizmu", do czego zresztą w wywiadzie dla „Rz" posunął się odpowiedzialny za sprawy zagraniczne w Generalitat Raül Romeva.

– Jeśli ta polaryzacja nastrojów nie zostanie szybko powstrzymana, porozumienie w sprawie przyszłości Katalonii będzie bardzo trudno osiągnąć – ostrzega Madrigal.

– Madryt i Barcelona są jak dwa rozpędzone pociągi na kolizyjnym kursie. To ostatni moment, aby powstrzymać katastrofę, ale nikt nie hamuje – mówi „Rzeczpospolitej" hiszpański politolog Albaro Madrigal.

W niedzielę późnym wieczorem przewodniczący katalońskiego rządu regionalnego (Generalitat) Carles Puigdemont ogłosił wyniki nielegalnego referendum, które zakończyło się zaledwie dwie godziny wcześniej. Jeśli wierzyć tym danym, w głosowaniu wzięło udział 2,26 mln osób (42 proc. uprawnionych), z czego 90 proc. opowiedziało się za niepodległością.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Kto przewodniczącym Komisji Europejskiej: Ursula von der Leyen, a może Mario Draghi?
Polityka
Władze w Nigrze wypowiedziały umowę z USA. To cios również w Unię Europejską
Polityka
Chiny mówią Ameryce, że mają normalne stosunki z Rosją
Polityka
Nowe stanowisko Aleksandra Łukaszenki. Dyktator zakładnikiem własnego reżimu
Polityka
Parlament Europejski nie uznaje wyboru Putina. Wzywa do uznania wyborów za nielegalne