– To jest przekształcanie kraju w monarchię – uważa politolog Dmitrij Bołkuniec.
Łukaszenko obiecywał jesienią ubiegłego roku zmiany w konstytucji jako jeden ze sposobów pacyfikacji nastrojów społecznych. Teraz komisja wypełniła jego obietnicę. Główną zmianą w strukturze władz państwa byłoby sformalizowanie tzw. Ogólnobiałoruskiego Zgromadzenia Ludowego. Organ mogący ogłaszać impeachment i uznawać „prawomocność prezydenckich wyborów" miałby się składać z deputowanych parlamentu oraz przedstawicieli władz wszystkich szczebli.
– Łukaszenko publicznie powiedział, że żadnego „wyzerowania kadencji nie będzie" (czyli liczenia ich od nowa wraz z przyjęciem poprawek – red.). Po pierwsze – to jego ostatnia kadencja, a po drugie – maksimum, na co możemy liczyć, jeśli go przekonamy, to że zostanie przewodniczącym Ogólnobiałoruskiego Zgromadzenia – uważa członek komisji konstytucyjnej Jurij Woskriesienski, były opozycjonista, który po krótkim areszcie przeszedł na stronę władz.
Przyszły prezydent byłby ograniczony dwiema kadencjami (tę normę zlikwidował sam Łukaszenko w 1996 roku), a przed wyborami musiałby stale mieszkać na Białorusi przez 20 lat. Automatycznie wyklucza to z kandydowania liderów opozycji, którzy musieli uciekać z kraju, w tym Wiktora Babarykę, który miałby największe szanse w wyborach. Spośród przywódców protestów mogłaby startować tylko Maria Kolesnikowa, która obecnie siedzi w mińskim więzieniu.
– Łukaszenko szykuje te zmiany, by zrobić prezydentem swego najstarszego syna Wiktora, a samemu zostać szefem Zgromadzenia – sądzi Bołkuniec.