Hasła w oknach. Inspirują, pocieszają, przekazują wieści

Ludzie potrzebują kontaktu ze sobą, więc piszą wiadomości i e-maile. Także hasła w oknach, które stały się nowym medium do komunikacji.

Publikacja: 01.05.2020 18:00

Hasła na budynku Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni wybierane są w konkursie. Warune

Hasła na budynku Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni wybierane są w konkursie. Warunek jest jeden: muszą zachęcać do pozostania w domach i podjęcia aktywności. Ot, na przykład wzmacniania mięśni brzucha

Foto: Fotorzepa, Jakub Kowalski

Pod koniec marca Sebastian Szajter z Katowic, specjalista od innowacji w transporcie publicznym, zaproponował przy niedzielnym śniadaniu żonie Monice i córce Klarze, aby w czasach zarazy zrobili coś ku pokrzepieniu serc. Uradzili, że narysują, napiszą i nakleją na szybie z widokiem na ulicę krzepiący plakat, aby dać trochę otuchy ludziom z sąsiedztwa. Najpierw powstał emotikon: żółta i uśmiechnięta buzia z sercami zamiast oczu, by – rodzice tłumaczyli córce – wywołać na twarzach innych trochę uśmiechu. Uznali, że do dopełnienia potrzebne jest też hasło, które Sebastian wymyślił przy odkurzaniu: „Będzie dobrze". Żona z córką przyklasnęły, że proste i szczere. Produkcja całości zajęła dwie godziny.

Sąsiedzi z osiedla Szajterów to zorganizowana grupa, która urządza pikniki rodzinne, kino plenerowe, jarmarki dziecięce. Ktoś zrobił zdjęcie plakatu i upublicznił wśród znajomych. Podobnie czynili przechodnie, którzy zatrzymywali się pod oknem i fotografowali. Jeszcze tej niedzieli podobne plakaty „Będzie dobrze" pojawiły się w innych oknach. Sebastian o akcji poinformował także grupę „Widzialna Ręka", która zrzesza osoby pomagające sobie w czasach pandemii, co nadało sprawie wyższy bieg. Chwyciło!

Udało się zarazić innych w Polsce i nie tylko. Na Facebooku istnieje grupa „Będzie dobrze /It will be fine/Alles wird Gut/Estara bien/Det blir bra", gdzie umieszczane są zdjęcia okiennych plakatów. Wzorcem są Katowice, choć oryginalne „Będzie dobrze" bywa wzbogacane słowami „wszystko" lub „jeszcze", w najbardziej brawurowej wersji: „Będzie lepiej". Do tego nieodłączna rada: „Zostań w domu". Na innym katowickim osiedlu zawisł napis: „Sąsiedzi, tęsknimy za Wami"; „Tęsknimy za Wami" mówi kolorowymi literami przedszkole z Rybnika – ich autorzy skorzystali z zachęty do zabrania głosu w okiennej rozmowie.

Graficznie też liczne wariacje na temat wyjściowego projektu z Katowic: od monochromatycznych do tęczowych, od prostych do rozbudowanych ze słońcem, ptakami, aniołkami, drzewami, kwiatami, motylami i innymi ozdobnikami, od małych kartek po wielkoformatowe litery po jednej w oknie. Technika i rozmiar nie mają znaczenia, istnieje pełna dowolność wyrazu, bo to płynie z serca. I bez artystycznego zadęcia, choć szczypta poezji by się przydała.

Szajterowie o akcji „Będzie dobrze" opowiadali w gazetach i internecie, widziano ich na żywo w telewizji śniadaniowej. Wyszło na to, że zaszczepili pomysł na świecie, skoro dotarł nawet do Nowego Jorku. I trudno nie chwalić dobrosąsiedzkiej inicjatywy, jednak wcześniej byli Włosi, od tygodni wywieszający w oknach rysunki tęczy z napisem „Andra tutto bene" (Wszystko będzie dobrze). Tam też hasło zostało podchwycone przez ludzi i pojawiło się w wielu miejscach, obok zawołania „Io resto a casa" (Zostaję w domu). Podobne plakaty i wycinanki produkowali także Hiszpanie i Francuzi. A na początku byli Chińczycy z frazą „jiayou", czyli nie poddawaj się, widoczną na ulicach zakażonych miast.

Wszystkich przebili i tak Amerykanie, którzy w zarazie potrafili wykrzesać sztukę okiennego dialogu. Oto zamknięta na kwarantannie i znudzona tym Lizzie z Nowego Jorku gapiła się na białego kota sąsiadów z naprzeciwka, który wylegiwał się w słońcu. W końcu w oknie przykleiła kartkę z pytaniem, jak się wabi. I otrzymała od Chrisa, właściciela, odpowiedź: „Dawid Bowie".

Chris opublikował tę pasjonującą historię na Twitterze, gdzie niemal milion osób zareagowało, komentując życzliwie i publikując zdjęcia własnych zwierząt o imieniu Dawid Bowie. Opisały to kolorowe media na całym świecie, bo wzruszyło je, że wpis Chrisa odnalazła Lizzy i umówili się na spotkanie po zakończeniu pandemii. Jak niewiele trzeba, gdy tak wiele zabrano.

Hasło i metoda przechwycone

Paweł Żukowski – zawód: artysta, specjalizacja: performans. Od lat na śmietnikach znajduje pudła, tnie na kartony i czarną farbą maluje na nich ponure slogany: „Nie widzę przed nami żadnej przyszłości", „Nigdy w życiu nie baliśmy się bardziej", „Coś poszło nie tak", „Nie mam siły", „Moja tragedia jest ważniejsza", „Będzie tylko gorzej", „The End is near" (Koniec jest bliski). Tak wyposażony zwykł wychodzić na ulice w czarnym kombinezonie i ciemnych okularach, bo – przyznaje – lubi wcielić się w skrzyżowanie apokaliptycznego proroka i miejskiego wariata. Z konkretnej okazji lub bez specjalnej stawał na skrzyżowaniach z kartonem i czekał na reakcje.

Napisz coś, powiem, kim jesteś. Dlatego czasem występ stawał się obywatelski i polityczny, gdy Żukowski protestował w obronie sądów oraz Trybunału Konstytucyjnego, bo on – tęczowy ptak – dusi się w polskim ciemnogrodzie. Jako zadeklarowany homoseksualista bywał na paradach równości (karton: „Polska dla pedałów"). Protestował przed redakcją „Gazety Polskiej", która kolportowała naklejki „Strefa wolna od LGBT", gdzie stał z hasłem „LGBT to ja" i pierwszy raz podczas chodnikowego występu dołączali do niego inni ludzie.

W lutym 2020 roku Żukowski dostał zaproszenie do galerii Doris Ghetty w Dolomitach. Wiedział, że zwłaszcza w północnych Włoszech panoszy się już koronawirus, ale w jego środowisku groźba zarażenia się poważną chorobą, lub życie z nią na co dzień, trwa właściwie od pandemii wirusa HIV w latach 80. Covid-19 to po prostu kolejne zagrożenie, choć budzi niepokój. Taki był też temat wystawy we włoskich Dolomitach, dlatego zdecydował się zaryzykować i pojechać.

W górskim miasteczku Ortisei czekały na niego grube kartony, których nie wygrzebiesz na śmietniku, czarna farba wysokiej jakości i komplet pędzli. Zamknął się na tydzień w galerii i malował, co chciał. Powstało 40 prac w pięciu językach, wśród nich jedna po polsku: „Ludzie chcą być lepsi, odważniejsi, tylko nie wiedzą, jak to zrobić, ktoś im to musi pokazać". To cytat z filmu „Bez końca" Krzysztofa Kieślowskiego o wdowie, która nie radzi sobie bez zmarłego męża i popełnia samobójstwo.

Performer po powrocie do Warszawy znów się zamknął: w domu na kwarantannie. I wywiesił na balkonie karton z optymistycznym jak na swą twórczość hasłem: „Damy radę". Przyznaje, że to był spontaniczny odruch, więc rzecz nie została dopracowana: zapomniał wymierzyć karton, liternictwo wyszło krzywe. W końcu uznał, że dzieło nie spełnia standardów, i zostało zdjęte. Na marne. Chwila wystarczyła do wywołania wrzenia na Muranowie, bo ktoś umieścił już zdjęcie na internetowym forum. Ludzie znów przyklasnęli i niebawem w okolicy pojawił się taki sam napis „Damy radę". I kolejny.

Żukowski postanowił wówczas wykorzystać synergię i wywieszać kartony „Damy radę" u znajomych i nieznajomych. Warunki: trzeba zmierzyć balkon, sfotografować kształt barierek i policzyć odstępy między nimi, po czym przesłać do niego. A potem przymocować pracę samodzielnie, bo zgodnie z zasadami bezpieczeństwa dostarczane są pod drzwi bez kontaktu z odbiorcą. Kartony, mówi o nich wciąż twórca, choć to już trwała konstrukcja mająca przetrwać każdą pogodową zawieruchę – materiał z papierowego zmienił się w sklejkę, litery malowane wodoodporną farbą, zamontowane haczyki do zawieszania. I podpis twórcy na rewersie, ergo – prawdziwe dzieło sztuki.

Karton Żukowskiego zawisł też w oknie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy Pańskiej w Warszawie. Krzyczy: „Chcemy testów". „Paweł bardzo trafnie wyczuł społeczne nastroje, zbiorową alienację, potrzebę solidarności sąsiedzkiej. Za pomocą prostego gestu trafił zarówno do najbliższej społeczności, jak i do odbiorców internetowych. Czasem jego osobisty protest ustaje, ale metoda i hasło zostają przechwycone" – opowiada Natalia Sielewicz, kuratorka MSN. Ja widzę gest obywatelski i manifest polityczny, czytelny w przypadku artysty. I zarazem ciekawy apel naukowy, jakoby wiedza miała masowo określić, kto zdrów i to miało nas ochronić.

MSN zaprosiło Żukowskiego do inicjatywy L'Internationale, konfederacji instytucji zajmujących się sztuką nowoczesną, w której skład wchodzą MACBA (Barcelona), Moderna Galerija (Lublana), Museum van Hedendaagse Kunst Antwerpen (Antwerpia), SALT (Stambuł i Ankara), Van Abbemuseum (Eindhoven) i Museo Reina Sofía (Madryt). Teraz zachęcają twórców do działania w trakcie pandemii, bo samozatrudnieni lub na tzw. śmieciówkach znaleźli się w trudnej sytuacji. Zamknięto teatry, galerie, kina i domy kultury; odwołano występy, wystawy, wernisaże; funkcjonowanie w przestrzeni miejskiej stało się niemożliwe. Sztuka przeniosła się do internetu, ale mamy też okna i balkony.

Worek na żale

Ludzie od zawsze chcą wyrzucić z siebie, co ich boli lub raduje. Za PRL to mury stanowiły publiczne medium do wypowiedzi. Taki napis to mniejsze ryzyko i większy zasięg. Dumnie prezentowały się „Solidarność", „Precz z komuną" i „Telewizja kłamie" (ewentualnie „Telewizja łże"). Hasło „Jaruzelski do Moskwy" nie zrobiło większej kariery na gzymsach, podobnie jak rewers po przełomie: „Balcerowicz musi odejść".

Pierwszy ze wszystkich był Józef Ławnik, profesor historii w elitarnym liceum im. Reytana, choć w istocie magister, zagorzały komunista. Był 5 kwietnia 1959 roku, gdy po scysji z Ławnikiem jeden z uczniów, pseudonim Śliwek, stwierdził: „A to ch...". Tak powstał niezborny skrót ŁH. Śliwek otrzymał honorowy tytuł starszego nadantyławnika i z kolegami założył Towarzystwo Walki z Ławnikiem (TWzŁ). Warszawę zalały pisane wszędzie inicjały ŁH.

W wolnej Polsce na murach pojawił się humor absurdalny a la Józef Tkaczuk. To autentyczna postać: lśniąca łysina, sumiasty wąs i fucha stróża w szkole podstawowej na Saskiej Kępie. Był zwolennikiem sztywnego przestrzegania regulaminu, co miał wynieść jeszcze ze szkoleń SB. Wojował z uczniami: na przerwie zakazał biegania i grania w piłkę, winnych prowadził do dyrekcji. Za byle co gonił z miotłą. W podzięce uczniowie dopieszczali hasło: „Józef Tkaczuk walczy", „Józef Tkaczuk Front", „Józef Tkaczuk superstar" i wreszcie „Tu byłem. Józef Tkaczuk", co namalowali na pakamerze woźnego. A potem, gdzie się tylko dało. Oj, dało: na wieży Eiffla, nowojorskiej Statui Wolności, piramidach w Egipcie i alpejskiej grocie, dworcu autobusowym w Kapsztadzie...

Prof. Roch Sulima, antropolog codzienności, jak nazwał jedną z książek, zajmował się wszystkim, w tym inskrypcjami. Tłumaczy, że publiczne hasła to worek na żale. Ludzie wymyślają frazy stanowiące rodzaj plemiennego zachowania, słowny identyfikator dla grupy, co często opiera się na mechanizmie echolalii, czyli bezwiednym powtarzaniu zasłyszanych słów przez kolejne osoby, przez co rozchodzą się nie zawsze z pierwotnym sensem (lub bezsensem).

Jak u Józefów: Ławnika i Tkaczuka. Akurat to dla prof. Sulimy było nawet zabawne, podobnie zapamiętane z czasów młodości „Więcej jazzu" albo „Dziwny jest ten świat". Lecz dzisiaj dokonała się funkcjonalizacja inskrypcji krótkich i celnych: poezję codzienności zabrała nam reklama, która zawładnęła potocznymi metaforami, więc po co powielać je za darmo? W tym celu wykorzystano nawet Tkaczuka: „Gdzie jest Józef Tkaczuk? Wyszedł po papierosy"!

Zapora dla demonów

Polskie okna zwykle milczą, szczelnie opatulone firankami, zasłonkami, roletami, niekoniecznie z powodu słonecznego klimatu, lecz ochrony i obrony prywatności. O kratach nie mówiąc. Wolnoć, Tomku, w swoim domku! Okienna rama z szybą to naturalny ekran, nie jest jednak wykorzystywany jako wyświetlacz wiadomości. Z poduszką na parapecie do podparcia łokci, by nie bolały, okna służą raczej jako stanowisko do obserwacji świata niż informowania go o tym, co u nas. Okno to granica, która ma niewiele przepuszczać. Moskitiera ze szkła chroniąca dom.

W znaczeniu antropologicznym i kulturowym okno jest łącznikiem z innym światem lub zaświatem. Dlatego występowało wiele ludowych zwyczajów z nim związanych – powinno być otwarte podczas porodu, aby ułatwić rozwiązanie; lepiej nie patrzeć przez nie na pogrzeb, bo to inny świat. Na parapecie przez trzy dni po pogrzebie wystawiano kawałek pieczywa, szklankę mleka lub kieliszek wódki dla zmarłego. W Wigilię przy oknie kładziono opłatek. Na Śląsku niedawno, żadne średniowiecze, zalecano dzieciom sypać sól na parapet, aby był braciszek, lub cukier, aby urodziła się dziewczynka.

Według wierzeń w wielu regionach Polski tuż przed północą w Nowy Rok na chwilę otwierało się okno, aby wyrzucić pecha i zaprosić powodzenie. Poza tym okna powinny być zamknięte i strzec przed wtargnięciem do domu złych duchów. Przed tym zabezpieczają szprosy, drewniane poprzeczki w kształcie krzyża. W celach obronnych i ochronnych można stosować wianki z ziół święconych na Boże Ciało – mięty, melisy, cząbru, rozchodnika, piołunu, wrotyczu, krwawnika. Uwaga: to samo działa w czasie burzy. Na Polesiu w dzień św. Jana zaporę dla demonów stanowią kamienie i pokrzywa przy oknie.

Jedynie z okazji świąt kościelnych, kiedyś także pielgrzymek Jana Pawła II, na szybach rosną ołtarzyki ze świętych obrazków maryjnych, papieskich zdjęć, biało-żółtych i biało-niebieskich flag. W tym sensie okna zawsze służyły do komunikowania się: jako deklaracja wiary. A jak trwoga, to do Boga i Maryi, którzy otoczą nas opieką przed wirusem, więc znów zauważono na szybach wizerunki Matki Boskiej w postaci Jasnogórskiej lub Ostrobramskiej na szeroką skalę, jak podczas wizyt papieskich.

Deklaracja polityczna potrzebna była w czasie PRL, gdy w oknach płonęły świeczki dla Solidarności i mrugało światło, aby potwierdzić, czy powiodła się nielegalna transmisja radiowa lub telewizyjna. Teraz zdarza się okienne poparcie dla polityków, ale plakaty spadają po wyborach, choć w Warszawie ostało się sporo plakatów KonsTYtucJA, które zrobiły furorę w czasach anty-PiS-u. Od niedawna w oknach wywieszane są flagi państwowe z okazji świąt państwowych i meczów piłkarskiej reprezentacji.

Napisy w oknach to rzadkość. Chlubnym wyjątkiem jest budynek Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni. Mało efektowne szklane beczułki przy dużym skrzyżowaniu przesiadkowym udało się odczarować, gdy na elewacji pojawił się napis: „Miłego dnia". Kilka lat temu agencja marketingowa Whizbrand zaproponowała przewrotne hasła, maksymalnie 17 znaków, ułożone w oknach z wielkich białych liter. Zmieniały się często: „Zg_dn_j h_sł_", „W domu najlepiej", „Najgdyńskiego" czy „Tysiąc haseł", bo tyle powstało przez kilka lat. Ludzie je polubili i komentowali, traktowali jak przesłania.

I choć agencja wyprowadziła się z budynku, napisy pozostały. W czasie pandemii koronawirusa bynajmniej nie zaprzestano ich układania: zorganizowano nawet konkurs dla gdynian, aby wysyłali swoje propozycje do PPNT, by najlepsze dostąpiły zaszczytu wywieszenia w oknie. Warunek: hasła muszą zachęcać do pozostania w domach i podjęcia aktywności. Dzisiaj, gdy patrzę na elewację, widać „Domowy koncert" – o wydarzeniu muzycznym organizowanym online, były „Kółko i krzyżyk", „Państwa i miasta", „Czas posprzątać", ale też ogólne: „Noś maskę", „Zachowaj odstęp", „Myj ręce".

Kocham Cię. Tata

Epidemia wyzwoliła moce twórcze i bezinteresowność, na których brak utyskiwał prof. Sulima. Dzisiaj pokoleniowych mott nikt już nie wieszczy po murach. Mówią więc okna, które przez lata były szeroko zamknięte, lecz właśnie otwierają się na oścież. Tymczasem prof. Sulima zaszył się na wsi. „Nie mam szerszego kontekstu i niestety, nie jestem w stanie komentować zarazy, która »teatralizuje się« w miastach" – pisze. Trudno o porównania, czy okna wielkomiejskie przemówiły obywatelsko i politycznie, natomiast wiejskie religijnie. Nikt nie prowadzi takich obserwacji, naukowcy i studenci utknęli w domach: trudno wypatrywać anomalii kulturowych.

Zresztą sęk właśnie w tym, że chodniki i ulice niemal puste, więc okienne komunikaty nie mają wielu odbiorców i przede wszystkim kierowane są do ich autorów, którzy wierzą, że damy radę. Albo tego jednego jedynego jak w przypadku zdesperowanego ojca, który przed szpitalem pediatrycznym w Warszawie, gdzie ograniczono odwiedziny z powodu ryzyka zakażeń, zawiesił banner skierowany w stronę okien pacjentów: „Michałku, kocham Cię. Tata", by skontaktować się z synem. Przez szybę zobaczył odpowiedź, uśmiech dziecka. Michałku, damy radę i będzie dobrze! 

Pod koniec marca Sebastian Szajter z Katowic, specjalista od innowacji w transporcie publicznym, zaproponował przy niedzielnym śniadaniu żonie Monice i córce Klarze, aby w czasach zarazy zrobili coś ku pokrzepieniu serc. Uradzili, że narysują, napiszą i nakleją na szybie z widokiem na ulicę krzepiący plakat, aby dać trochę otuchy ludziom z sąsiedztwa. Najpierw powstał emotikon: żółta i uśmiechnięta buzia z sercami zamiast oczu, by – rodzice tłumaczyli córce – wywołać na twarzach innych trochę uśmiechu. Uznali, że do dopełnienia potrzebne jest też hasło, które Sebastian wymyślił przy odkurzaniu: „Będzie dobrze". Żona z córką przyklasnęły, że proste i szczere. Produkcja całości zajęła dwie godziny.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków