Jan Maciejewski: Amos Oz i maska Izraelczyków

Powinno to być biuro jak wszystkie inne. Wygodne, ale bez przesady, fotele i szerokie, pojemne stoły. W powietrzu zapach kawy i tanich perfum.

Publikacja: 04.01.2019 17:00

Jan Maciejewski: Amos Oz i maska Izraelczyków

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Godziny pracy: od 7 do 15, bez żadnych zbędnych przywilejów, w końcu mamy do czynienia z takimi jak inni urzędnikami. I nazwa jednostki wystarczająco pospolita i nudna, by uśpić uwagę wszystkich poza jej pracownikami; na przykład Departament Badań Polityczno-Literackich. Skoro wywiad czerpiący informacje z ogólnodostępnych źródeł jest nazywany białym, to tutaj mielibyśmy bielszy odcień bieli wywiadu. Zamiast w gazety i internet agenci zagłębialiby się w powieści. Podobnie jak Robert Redford w „Trzech dniach Kondora" szukaliby w nich przemycanych potajemnie informacji i kodów. Nie odszyfrowywaliby jednak wiadomości o nowych rodzajach broni czy międzynarodowych spiskach; nie skutki powinny ich interesować, tylko przyczyny.

Najlepiej byłoby werbować agentów spośród niespełnionych literatów, zaprząc tym samym ich frustrację w służbę racji stanu. Przy okazji ubyłoby na świecie kilku krytyków, a to już zawsze jakaś dobra zmiana. Właśnie oni najlepiej wytropią to, czego sami nie byli w stanie stworzyć. Diagnozę zaklętą w szczegółach, opisy stanu i nastroju całych narodów przemycone mimochodem w konstrukcji pojedynczych bohaterów. Ich raporty powinny od razu lądować na biurkach najwyższych urzędników, od ich lektury minister spraw zagranicznych rozpoczynałby przygotowania do każdej zagranicznej wizyty.

Największym wyzwaniem byłoby zapewnienie wydajności pracy takiej jednostki. Dlatego z góry trzeba zrezygnować z całej literatury political fiction czy też książek rozdętych od wyznawanych przez ich autorów idei. Tam, gdzie wszystko jest wywalone na wierzch, nie ma już nic pod spodem. A właśnie stamtąd można się dowiedzieć tego, co istotne; więcej treści jest w szeptach niż w krzykach. Dlatego najlepszym źródłem wiedzy są niezaangażowane książki zaangażowanych pisarzy. Jeszcze pulsują w nich emocje manifestów i listów otwartych, ale tu jest im trudniej, bo muszą znaleźć swoje twarze i gesty. Polityka jest teleskopem, literatura – mikroskopem. Pierwsza służy do stwierdzenia ogólnych prawd rządzących światem, ale to ta druga bada próbki pobrane z żywych organizmów. W pierwszej jest miejsce na modele i teorię, z teorią względności na czele. Literatura wypluwa teorię, jej jedynym pożywieniem jest konkret. A przecież właśnie to powinno przede wszystkim interesować twardo stąpających po ziemi agentów wywiadu.

Jeżeli izraelski wywiad byłby, zgodnie z panującą na jego temat opinią, rzeczywiście tak wszechwładny i przebiegły, powinien już dawno utajnić powieści zmarłego przed paroma dniami Amosa Oza. Przymknąć oczy na jego całą pozaliteracką działalność, ale nie dopuścić, żeby prawda wyszła na jaw z (nomen omen) „Czarnej skrzynki" czy „Pantery w piwnicy". Bo dopiero tam, gdzie jego państwo i naród stają się tłem, a nie tematem, Oz pozwala nam czytać z nich jak z otwartej księgi.

Najwięcej z Izraela jest w dzieciach i kochankach z powieści Oza. Hardości podrostków i stanowczego gniewu zdradzonych uczuć. Dumy, która jest za każdym razem maską ukrywającą wystraszoną i samotną twarz. Oz sprzeniewierza się racji stanu Izraela w jej najbardziej czułym punkcie. Z bezwzględną czułością odkrywa pilnie strzeżone sekrety swoje i swoich rodaków. To wszystko, co kryje się za maską zmilitaryzowanego, gotowego do ofiar i poświęceń, otoczonego przez wrogów i nieufnego wobec przyjaciół narodu. Gdyby naprawdę istniał i skutecznie działał bielszy odcień białego wywiadu, to może w pisarstwie Oza udałoby się rządzącym światem odkryć bielszy odcień Izraela.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Godziny pracy: od 7 do 15, bez żadnych zbędnych przywilejów, w końcu mamy do czynienia z takimi jak inni urzędnikami. I nazwa jednostki wystarczająco pospolita i nudna, by uśpić uwagę wszystkich poza jej pracownikami; na przykład Departament Badań Polityczno-Literackich. Skoro wywiad czerpiący informacje z ogólnodostępnych źródeł jest nazywany białym, to tutaj mielibyśmy bielszy odcień bieli wywiadu. Zamiast w gazety i internet agenci zagłębialiby się w powieści. Podobnie jak Robert Redford w „Trzech dniach Kondora" szukaliby w nich przemycanych potajemnie informacji i kodów. Nie odszyfrowywaliby jednak wiadomości o nowych rodzajach broni czy międzynarodowych spiskach; nie skutki powinny ich interesować, tylko przyczyny.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Emilka pierwsza rzuciła granat
Plus Minus
„Banel i Adama”: Świat daleki czy bliski
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kamienica w opałach
Plus Minus
Marcin Święcicki: Leszku, zgódź się
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Plus Minus
Chwila przerwy od rozpadającego się świata