Bitcoin: bać się czy nie bać – oto jest pytanie

Bezrefleksyjna krytyka walut cyfrowych świadczy o braku wszechstronnej wiedzy. W jej propagowaniu nie pomagają też rządowe pomysły zmian w ustawie o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy. Te bowiem niewiele wnoszą do prawa walut cyfrowych, a przede wszystkim posługują się niewłaściwym pojęciem wirtualnej waluty – przekonuje prawnik.

Publikacja: 08.12.2017 08:36

Bitcoin: bać się czy nie bać – oto jest pytanie

Foto: 123RF

Z przyjemnością odnotowałem podjęcie przez pana doktora Pawła Opitka polemiki z tezami postawionymi przeze mnie w artykule pt. „Nie taki bitcoin straszny" („Rzeczpospolita" z 14 lipca 2017 r.). Pan doktor Paweł Opitek, z którym znam się osobiście, w swoim rzeczowym wystąpieniu („Bitcoin: czy rzeczywiście nie ma czego się bać?", „Rzeczpospolita" z 4 października 2017 r.) w zasadniczej części odniósł się aprobatycznie do tenoru mojego wystąpienia. Na czoło wybił się jednak ton krytyczny, podkreślony w tytule publikacji. Polemista podjął dyskusję w formie eleganckiej i konstruktywnej. Konwenansom stało się zatem zadość. Można więc także zareplikować.

Magia statystyk

W obecnym stanie wiedzy na temat walut cyfrowych oraz technologii leżącej u ich podstaw (technologii rozproszonego rejestru; blockchain) wartościowy jest przede wszystkim sam dyskurs. Problemy zostaną kiedyś rozwiązane, ale dopiero w miarę powiększania się zasobu wiedzy. W chwili obecnej w skali światowej zasób wiedzy – technologicznej, ekonomicznej i prawniczej – stale się powiększa. Nadal jest jednak zbyt mały, aby projektować i regulować skutki wykorzystania walut cyfrowych oraz technologii leżącej u ich podstaw (blockchain) w perspektywie na przykład pięciu lat. Jestem skłonny przyjąć kilka zakładów o to, która z obecnie stawianych prognoz ewolucji społeczeństwa informatycznego ziści się w tej przykładowej skali czasu. O to jednak, że liczba przestępstw „cyfrowych" będzie coraz mniejsza, nie założę się. Trzeba być realistą.

Statystyki są jednoznaczne. Zakres zastosowania technologii rozproszonego rejestru jest coraz szerszy, a liczba „posiadaczy" jednostek walut cyfrowych coraz większa. Głównie dzięki temu rosną kursy, ponieważ tak działa prawo popytu i podaży. Liczba przestępstw cyfrowych również wzrasta, bo wzrasta popularność mienia cyfrowego (zdigitalizowanego). Gdyby jednak porównawczo przyjrzeć się skali obu zjawisk, to próżno byłoby tutaj poszukiwać zależności liniowej. Popularność walut cyfrowych zwiększa się ostatnio gigantycznie, a skala przestępczości tylko dynamicznie. Szczególnego problemu nie ma.

Jeszcze o funkcji

Dobrze się stało, że pan doktor Paweł Opitek zabrał głos w dyskusji na sprowokowany w moim artykule temat walut cyfrowych. Wykonuje zawód prokuratora, wykłada w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury. Jest znawcą prawa karnego materialnego oraz procedury. Niedawno podjął pionierskie w skali kraju badania empiryczne przestępstw, których modus operandi wykazuje styczność z jednostkami walut cyfrowych. Bada materiały zgromadzone w fazie dochodzeniowo-śledczej postępowań przygotowawczych oraz akta spraw karnych. Badania prowadzi z dużym rozmachem oraz sukcesem, czemu dał wyraz w swojej publikacji.

Ma rację w najważniejszych punktach swojego wystąpienia. Przede wszystkim w tych, które odnoszą się do rezultatów prowadzonych poszukiwań naukowych i praktycznych. W swojej publikacji zwrócił uwagę na kilkanaście postaci czynów bezprawnych związanych w różny sposób z możliwością wykorzystania jednostek walut cyfrowych w stosunkach codziennych. Pod tym względem polemika pana doktora Pawła Opitka ma duże znaczenie jako rzetelna relacja o aktualnym stanie rzeczy. To podany z pierwszej ręki przegląd kazusów, przydatny dla przedstawicieli organów ścigania oraz jednostek wymiaru sprawiedliwości.

Wyniki dociekań polemisty nie przesądzają jednak odpowiedzi na postawione pytanie, czy rzeczywiście nie ma czego się bać. Z tego, co pan doktor napisał, nie wynika, że walut cyfrowych należy się bać albo że są w jakiś sposób straszne. Wynika tylko tyle, że są wykorzystywane w różnych celach. To oczywiste, że z walut cyfrowych można skorzystać z uszczerbkiem dla innych osób. Na przykład kupić taniej i sprzedać drożej. Albo odebrać (ukraść). To samo można zrobić z samochodem.

Jestem daleki od traktowania atrybutów przypisywanych człowiekowi (skłonności do zła) jako atrybutów jednostek walut cyfrowych. W samym bitcoinie nie ma zła. W jednostkach innych walut cyfrowych również. Także technologia rozproszonego rejestru (blockchain) jest neutralna aksjologiczne i nie można oceniać jej tymi miarami, które są adekwatne do oceny działań ludzkich. Technologia nie jest podatna na ocenę za pomocą kryteriów subiektywnych. Waluty cyfrowe to środki, a nie cele. Każdy wie, że nożem można kroić chleb, ale nie tylko...

Co jest do zrobienia?

Kiedy więc pan doktor stawia pytanie „czym poparte jest moje stanowisko i czy bazuje na konkretnych danych", to muszę uprzejmie wyjaśnić, że obaj korzystamy z tych samych metod. Tylko wyniki oceniamy różnie. W chwili obecnej w Polsce jednostki walut cyfrowych „posiada" mniej więcej ćwierć miliona osób. Na świecie dokonywanych jest codziennie mniej więcej dwieście tysięcy transakcji. Zakładając, że w Polsce popełniono w 2017 r. – strzelam – tysiąc przestępstw nawiązujących do jednostek walut cyfrowych ponawiam pytanie: bać się czy nie bać. Pan doktor z pewnością mógłby skorygować tę liczbę in minus. I to znacznie. Trawestując tytuł publikacji polemicznej, potwierdzam: rzeczywiście nie ma się czego bać.

Trzeba jednak szczerze przyznać, że pewien problem z aktualną oceną „bitcoinowych" stosunków prawnych (cywilnych, administracyjnych i karnych) jednak jest. Wynika on moim zdaniem właśnie z wciąż niewielkiego zasobu wiedzy na ten temat. Kilkadziesiąt osób w kraju rozumie, o co chodzi. Większość opiera się na blogach i publicystyce. To zdecydowanie za mało, żeby pokonać masową niepewność, zwłaszcza podsycaną powierzchowną wiedzą, a raczej gruntowną niewiedzą. Publikację pana doktora Pawła Opitka odbieram przede wszystkim jako istotny głos prowadzący do wyjaśnienia niuansów prawa karnego zaadresowany do przedstawicieli aparatu ścigania oraz jednostek wymiaru sprawiedliwości. Podstawowe zadanie na dzień dzisiejszy polega na krzewieniu wiedzy. Nowoczesnej technologii trzeba się nauczyć. A potem oceniać jej zastosowanie i regulować.

Regulować, regulować...

W odbiorze społecznym uważa się, że „kryptowaluty stanowią wygodne narzędzie do wyprania pieniędzy". Wbrew przekonaniu polemisty nie potwierdza jednak moim zdaniem tego przekonania „procedowany właśnie przez rząd projekt ustawy o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu", którego głównym celem jest implementacja do krajowego porządku prawnego tzw. IV dyrektywy AML.

Projekt, dostępny na stonie Rządowego Centrum Legislacji, niewiele niestety wnosi do prawa walut cyfrowych z systemowego punktu widzenia. Przede wszystkim posługuje się niewłaściwym pojęciem waluty wirtualnej. Tymczasem należy posługiwać się pojęciem waluty cyfrowej (panu doktorowi również zabrakło konsekwencji). Fantomatyka (rzeczywistość wirtualna) polega na „multimedialnym kreowaniu komputerowej wizji przedmiotów, przestrzeni i zdarzeń", tudzież na kreowaniu „sztucznej rzeczywistości przy wykorzystaniu technologii informatycznej". Wystarczy minimalny zasób wiedzy i krótka chwila refleksji, aby przekonać się, że nawiązanie do „rzeczywistości wirtualnej" w przypadku walut cyfrowych jest całkowicie nietrafione. Waluty cyfrowe istnieją naprawdę, a nie wirtualnie.

Samo pojęcie walut wirtualnych pojawia się zresztą w całym projekcie ustawy cztery razy (wyłącznie w definicjach z tzw. słowniczka), a w uzasadnieniu ani razu. Okazuje się więc, że waluty cyfrowe jako instytucja prawna znalazły się w projekcie ustawy bez uzasadnienia. To wymowne świadectwo ogólnego stanu wiedzy projektodawcy na temat przedmiotu regulacji (materii ustawowej). Nie mówiąc o wiedzy szczegółowej. Jeżeli projektodawca ma trudności nawet ze znalezieniem właściwych słów, to uprzejmie odsyłam do lektury moich publikacji na temat walut cyfrowych. Dostępnych od ręki w zasobie cyfrowym.

Ratio legis regulacji zjawiska polegającego na usuwaniu dochodów spod opodatkowania jest jasna. Niewielu zdaje sobie jednak sprawę z tego, jakie środki mogą posłużyć jako detergent do przeprania brudnych pieniędzy i gdzie tak naprawdę jest fiskalny problem. Za skuteczne detergenty pozwalające na skorzystanie z dochodu nieopodatkowanego uważne są tzw. słupy (osoby podstawione), umiejętnie wykorzystywana struktura grupy kapitałowej, lokowanie środków w tzw. rajach podatkowych czy też umowy śmieciowe (minimum na zlecenie, a reszta pod stołem). Znakomitym sposobem na wypranie pieniędzy jest też ich wydanie.

Rzeczywiście główny problem regulacyjny walut cyfrowych ma charakter fiskalny. Ale nawet gdyby wybrane aspekty cyrkulacji walut cyfrowych zostały uregulowane przez ustawę o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy, to nadal nie będzie się czego bać. W styczniu 2017 r. RCL ogłosiło założenia nowelizacji kodeksu spółek handlowych, która przewiduje obligatoryjną dematerializację akcji wszystkich prywatnych (niepublicznych) spółek akcyjnych w Polsce. O ile nowe prawo wejdzie w życie, to nie będzie już w Polsce akcji papierowych. Wszystkie akcje mają mieć w założeniu postać cyfrową, a zatem „wirtualną". Czyli taką samą, jak waluty cyfrowe. Już w pierwszym zdaniu uzasadnienia autor projektu wskazuje na to, że zdematerializowane akcje ułatwiają kontrolę fiskalną, ponieważ obieg akcji w postaci papierowej nie wyklucza prania pieniędzy. Jak więc widać, cyfryzacja jest modelem docelowym i akcje zdematerializowane nie są straszne.

Regulować, ale mądrze...

Moja odpowiedź jest więc jednoznaczna: nie bać się walut cyfrowych. Ale dążyć do zrozumienia i uregulowania zgodnie z ich istotą. O tym, że to właśnie ustawodawca musi się dopasować do tego nowego fenomenu świadczą trudności na styku regulacji obrotu walutami cyfrowymi i ochrony danych osobowych. Technologia rozproszonego rejestru zapewnia – ogólnie rzecz biorąc – rejestrację wszystkich operacji i niezacieralność śladów, a kopie wszystkich czynności na etapie kreacji oraz cyrkulacji znajdują się w więcej, niż jednym miejscu (w przypadku bitcoina – jednocześnie w kilku tysiącach węzłów na świecie). Nie ma więc jednej osoby, która gromadzi i przetwarza dane osobowe w dzisiejszym rozumieniu tych pojęć, a samych danych nie można usunąć. Nie ma administratora danych osobowych, nie zadziała prawo do bycia zapomnianym.

Danych raz wprowadzonych do systemu nie da się zmodyfikować ani cofnąć. Może się to niektórym nie spodobać, ale technologia rozproszonego rejestru zapewnia nieznany jeszcze niedawno poziom wiarygodności archiwizowanych operacji, bez względu na to, czy chodzi o wpisy w dzienniczku ucznia, obsługę procesu pobierania i transfuzji krwi, obrót towarami akcyzowymi, czy też obsługę procesów logistycznych w transporcie morskim. Zupełnie niedawno okazało się, że bitcoin to tylko czubek góry lodowej, a korzyści wynikające z zaaplikowania na masową skalę technologii rozproszonego rejestru są oszałamiające. Nie oznacza to, że trzeba zmienić rzeczywistość (rozmiękczyć technologię, czyli cofnąć się w czasie), ale że trzeba dopasować prawo. A do tego potrzebna jest wiedza o przedmiocie regulacji.

Oto jest pytanie

Nieroztropne działania legislacyjne mogą doprowadzić do zatrzymania rozwoju sektora gospodarki fintech. Ze względu na niepewność regulacyjną i brak wyobraźni różnych kręgów decyzyjnych Polska właśnie traci bardzo wysoką światową pozycję. Ten regres może się stać źródłem strachu. Za kilka lat, kiedy okaże się, że Polska – jeszcze niedawno w absolutnej czołówce – zamknie stawkę i straci konkretne pieniądze. Każdy wie, że stagnacja prowadzi do utraty przewagi konkurencyjnej. Gospodarki zachowawcze tracą czas, który i tak będą musiały nadrobić. Tracą też pieniądze, które będą musiały pozyskać z innych źródeł oraz wystarać się o inwestorów, którzy obecnie z Polski uciekają. Bezrefleksyjna krytyka walut cyfrowych oraz technologii leżącej u ich podstaw świadczy o braku wszechstronnej wiedzy.

O wiedzę jednak coraz łatwiej. W piątek, 8 grudnia, w Toruniu odbywa się konferencja pt. „Waluty cyfrowe – problemy definicyjne i regulacyjne 2.0", organizowana na Wydziale Prawa i Administracji UMK, podczas której można przekonać się, co na temat bitcoina powiedziałby Hamlet.

Autor jest adwokatem, doktorem habilitowanym, kierownikiem Katedry Prawa Handlowego na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, a także prawnikiem w Wierzbowski Eversheds Sutherland.

Z przyjemnością odnotowałem podjęcie przez pana doktora Pawła Opitka polemiki z tezami postawionymi przeze mnie w artykule pt. „Nie taki bitcoin straszny" („Rzeczpospolita" z 14 lipca 2017 r.). Pan doktor Paweł Opitek, z którym znam się osobiście, w swoim rzeczowym wystąpieniu („Bitcoin: czy rzeczywiście nie ma czego się bać?", „Rzeczpospolita" z 4 października 2017 r.) w zasadniczej części odniósł się aprobatycznie do tenoru mojego wystąpienia. Na czoło wybił się jednak ton krytyczny, podkreślony w tytule publikacji. Polemista podjął dyskusję w formie eleganckiej i konstruktywnej. Konwenansom stało się zatem zadość. Można więc także zareplikować.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Co dalej z podsłuchami i Pegasusem po raporcie Adama Bodnara
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem