Powinna istnieć również administracyjna wersja tego konkursu. Dla urzędów i instytucji, które w najbardziej bezsensowny sposób zaszkodziły gospodarce. A potem same z tego powodu poniosły straty.
Klinicznym przykładem jest tzw. ustawa wiatrakowa. Państwo najpierw zwiększyło opodatkowanie farm wiatrowych. W takim stopniu, że biznes ten przestał być opłacalny. Przełożono więc „wajchę", cofnięto zmiany. Ale gminy, na których terenie były farmy – już zdążyły pobrać podatki. Wydały uzyskane w ten sposób pieniądze. Teraz muszą oddawać ciężkie miliony – i zapowiadają pozwanie państwa za bałagan, jaki im zafundowało.
Jest już nowy kandydat do nagrody. Według mediów szykuje się „powtórka z rozrywki". I to brudna, śmierdząca, bo... śmieciowa. Chodzi o ustawę o elektromobilności i paliwach alternatywnych, która odchodzi od tradycyjnych, trujących paliw. Jest to oczywiście słuszne. Ale trzeba to robić z głową, a nie biec na oślep!
Ustawa ta zakłada tymczasem, że firmy zajmujące się utrzymaniem czystości i zbieraniem śmieci już za dwa lata będą musiały mieć w swoim taborze 10 proc. pojazdów elektrycznych. Czyli na ulice mają wyjechać elektryczne śmieciarki, odśnieżarki, zamiatarki itd. Szkopuł tkwi jednak w tym – twierdzą przedstawiciele samorządów – że takich pojazdów jeszcze nie ma! Na pewno też pierwsze modele będą horrendalnie drogie. Ustawa więc może sprawić, że mieszkańcy miast będą mieć szansę albo utonąć w śmieciach, albo zbankrutować przez rachunki za ich wywóz.
Samorządowcy wykazali się w tym przypadku przytomnością umysłu. Niestety, nie jest to regułą. Wirus „urzędowej nagrody Darwina" okazuje się zaraźliwy bardziej, niż można podejrzewać. Z administracji centralnej, tradycyjnie oderwanej od rzeczywistości, potrafił przeskoczyć na samorządową. Wydawałoby się lepiej znającą problemy ludzi i firm na swoim terenie.