Problem leży jednak gdzie indziej. Areszt, z nazwy tymczasowy, dawno stał się namiastką kary, wykonywanej szybko i trwającej długo, bo ślimaczą się śledztwa, a i procesy nie idą sprawnie. Publika jest zachwycona – w końcu sprawca już siedzi. Tylko że osadzony przestępcą jeszcze nie jest, chroni go zasada domniemania niewinności, a w areszcie ma mniej praw niż skazany. Ale nikt – poza słabo słyszalnym głosem prawników – nie kwapi się, by wyjaśniać, czym różni się areszt od odsiadywania orzeczonej kary. Lepiej wśród fleszy wystąpić jako pogromca układu, nie czekając, aż sąd oceni, czy oskarżenia są zasadne.

Tymczasowe aresztowanie ma pozwolić na sprawne przeprowadzenie śledztwa, odseparować potencjalnie niebezpieczną osobę od społeczeństwa i nie pozwolić jej wpływać na świadków. Sądy mają je stosować w ostateczności, gdy nie wystarczy poręczenie majątkowe czy zakaz opuszczania kraju. Co rusz pojawiają się jednak zarzuty, że środek ten jest nadużywany. O ile w śledztwach o zabójstwa czy inne zbrodnie takie decyzje nie dziwią, o tyle w skomplikowanych sprawach z polityką czy biznesem w tle zawsze będą się rodzić podejrzenia, że chodzić może np. o to, by areszt zmiękczył podejrzanego.

Presja prokuratury na sądy ostatnio się nasiliła. Gdy szczecińscy sędziowie nie zgodzili się na aresztowanie władz zakładów chemicznych z Polic, ruszyło śledztwo w sprawie domniemanych nieprawidłowości przy wyznaczaniu składów do badania wniosków o areszt. Sędzia powinien być ponad to wszystko, ale pewnie niejeden ma z tyłu głowy ryzyko znalezienia się na celowniku specjalnych wydziałów prokuratury do spraw sędziów.

Kodeks mówi, że śledztwo powinno trwać trzy miesiące. Ale kto słyszał, żeby poważna sprawa tak szybko się skończyła? A areszt trwa i trwa...