I chociaż to kolejna zmiana, a może dlatego, sprawa jest poważna. PGZ stanowi ewenement na mapie polskiej gospodarki, nawet wtedy gdy patrzymy wyłącznie na spółki pozostające pod władztwem skarbu państwa. Teoretycznie firma potężna, w rzeczywistości stanowi ciągle zbyt mało zwarty konglomerat kilkudziesięciu spółek. Firm zarówno bardzo dobrych, jak i beznadziejnych, których – warto powiedzieć sobie to wprost – nie warto utrzymywać przy życiu.

Polityka krzyżuje się tutaj na każdym poziomie, od powiatu, w którym ma siedzibę jakaś spółka PGZ, do poziomu centralnego, interesów partii, ich frakcji i pojedynczych polityków. Do tego dochodzą kiepskie wyniki PGZ i skromniutki eksport polskiej zbrojeniówki. A na dokładkę – interesy bardzo specyficznego, ale podstawowego klienta PGZ, czyli polskiego wojska. A wszystko to dzieje się w absolutnie strategicznej branży, w której działa PGZ, czyli obronności.

Czy można to wszystko ogarnąć? Mniej lub bardziej rozpaczliwe próby trwają od pięciu lat, od momentu powstania PGZ. Sytuacja jest na tyle trudna, że może już warto przestać eksperymentować na PGZ, ale spojrzeć na to, co udało się na świecie, gdzie często przemysł zbrojeniowy pozostaje pod kontrolą państwa. Pytanie, tylko czy nasi politycy są w stanie to wstrzymać.

Po pierwsze, muszą zdecydować, czego tak właściwie chcą. Jakie programy modernizacji realizuje PGZ, a jakie polski przemysł powinien sobie odpuścić. Po drugie i może najtrudniejsze, trzeba się tego trzymać z żelazną konsekwencją, nie tylko przez jedną kadencję parlamentu. I po trzecie wreszcie – do realizacji potrzeba silnego lidera, zarówno od strony biznesowej, jak i na poziomie polityki – od centralnej do lokalnej. W osobie nowego prezesa PGZ dostaje kolejną, być może jedną z ostatnich szans. Pytanie, czy to właśnie on okaże się tym twardym, opatrznościowym liderem.