Demografia kontra kardiologia

Za około 40 lat możemy stać się najstarszym narodem europejskim. Czy nasz system jest na to gotowy?

Aktualizacja: 15.11.2018 19:48 Publikacja: 15.11.2018 18:47

?Pokolenie powojennego wyżu demograficznego teraz stało się główną grupą korzystającą z pomocy kardi

?Pokolenie powojennego wyżu demograficznego teraz stało się główną grupą korzystającą z pomocy kardiologicznej

Foto: AdobeStock

Tekst powstał w ramach cyklu wspierania polskiej medycyny.

Wyż demograficzny, którego kulminacja przypadła na 1956 r., związany był z poprawą warunków życia ludności po II wojnie światowej oraz z naturalnymi dążeniami populacji do odbudowy strat. Teraz to pokolenie seniorów, czyli grupa wymagająca od systemu ochrony zdrowia zdecydowanej korekty.

– Najwięcej kosztów dla systemu występuje w ostatnich latach życia człowieka – mówi Marcin Pakulski, były prezes NFZ i ekspert ochrony zdrowia. – Jest to związane z tym, że ten pacjent wymaga często leczenia przewlekłego. Jeśli wydłużymy czas życia w zdrowiu, będzie to z korzyścią dla gospodarki i społeczeństwa. Ważne, byśmy podjęli działania na rzecz profilaktyki, w tym pierwszorzędowej, czyli zapobiegania chorobom, jak i drugorzędowej: wczesnego ich wykrywania. Musimy mieć świadomość, że za nami toczy się olbrzymia kula demograficzna. To jest proces, który nie zatrzyma się tylko dlatego, że Sejm uchwali jedną ustawę, a minister zdrowia wyda jakieś rozporządzenie.

Mimo rosnących nakładów na leczenie przybywa rencistów oraz osób pobierających zasiłki chorobowe. Szpitale coraz bardziej się zadłużają, a personel strajkuje – system staje się coraz bardziej niewydolny, co wymownie obrazuje ranking efektywności służby zdrowia przygotowywany corocznie przez agencję Bloomberga.

Dane statystyczne gromadzone przez Główny Urząd Statystyczny (GUS) i Europejski Urząd Statystyczny (EUROSTAT) pokazują, jak trudna staje się sytuacja demograficzna Polski. Za około 40 lat Polacy mogą stać się najstarszym europejskim społeczeństwem. Liczba osób młodych w wieku produkcyjnym będzie maleć, a liczba ludzi starszych, chorych i wymagających opieki wzrośnie.

Skala epidemii

Połowa osób, które cierpią na dolegliwości sercowo-naczyniowe, ukończyła już 65. rok życia. A mówimy o 180 tys. hospitalizacji i 43 tys. zgonów rocznie. Jeśli te dane połączymy z licznym pokoleniem powojennego wyżu demograficznego, z łatwością dostrzeżemy rodzący się poważny problem.

– W Polsce można już mówić o epidemii niewydolności serca – twierdzi prof. Adam Witkowski, prezes elekt Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. – Jest to bardzo poważna dolegliwość, można powiedzieć, że zawiera w sobie wszelkie inne choroby serca. Główną jej przyczyną jest choroba niedokrwienna, często połączona m.in. z nadciśnieniem tętniczym i cukrzycą. Leczenie niewydolności serca w Polsce pochłania olbrzymie fundusze i w dużej mierze opiera się na hospitalizacji. W Europie Zachodniej tę chorobę leczy się głównie ambulatoryjnie. Do szpitala trafiają jedynie najciężej chorzy. Ponadto konieczne są zwiększone nakłady na zabiegi rewaskularyzacji (poszerzenia i udrożnienia zwężonego naczynia krwionośnego) mięśnia sercowego, zarówno przezskórnej, jak i chirurgicznej, zwiększony dostęp do nowoczesnych technologii farmakologicznych i sprzętowych.

Rosnąca śmiertelność chorych zbiegła się w czasie nie tylko ze skutkami wyżu demograficznego, ale również z potężną reformą systemu ochrony zdrowia w Polsce, która m.in. polegała na utworzeniu sieci szpitali w Polsce, ograniczeniu liczby wykonywanych rewaskularyzacji czy obniżeniu wycen świadczeń kardiologii interwencyjnej. Jednym z najważniejszych i dramatycznych skutków takich decyzji jest ograniczenie liczby zabiegów interwencyjnych, przy wzrastającym zapotrzebowaniu. O 23 tys. spadła zarówno liczba koronarografii, a angioplastyk – o 10 tys.

– Aktualny system leczenia niewydolności serca nastawiony jest głównie na skutki choroby, a nie na jej zapobieganie – twierdzi dr Aleksander Żurakowski, prezes Stowarzyszenia Zawodowego Kardiologów Interwencyjnych (SZKI), ordynator Oddziału Kardiologicznego Małopolskiego Centrum Sercowo-Naczyniowego PAKS w Chrzanowie.

Jednak zdaniem Andrzeja Jacyny, prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, reforma ta nie odbiła się jednak negatywnie na chorych, a wzrost śmiertelności spowodowany jest raczej rosnącym zanieczyszczeniem powietrza (smog) i powikłaniami po innych infekcjach, takich jak np. grypa.

Wydatki rosną, efektywność spada

Polski system ochrony zdrowia, w przeciwieństwie do zachodnich, w zakresie leczenia chorób sercowo-naczyniowych jest oparty na leczeniu szpitalnym. Pociąga to za sobą olbrzymie koszty. Szacuje się, że stanowią one nawet 40 proc. wszystkich kosztów leczenia niewydolności serca w Polsce. A są to zasiłki i renty oraz koszt wychodzenia z rynku pracy osób w wieku produkcyjnym.

– Mimo że nakłady na służbę zdrowia w Polsce wzrosły w ostatnich latach, to w tym roku polskie szpitale osiągnęły rekordowe zadłużenie, wynoszące blisko 14 mld zł – dodaje dr Aleksander Żurakowski. – Spadła jakość leczenia pacjentów, sytuacja polskiej służby zdrowia widocznie się pogorszyła. Wygląda na to, że podejmowane dotychczas działania nie przynoszą efektów.

– Każde zmniejszenie liczby zgonów to wymierna korzyść dla całego społeczeństwa – zauważa Marcin Pakulski. – Ekonomiści wyliczyli, że spadek śmiertelności o 10 proc. generuje wzrost PKB o 1 proc.

Prognozy w liczbach

W 2017 r. budżet Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wynosił około 210 mld zł, z czego 140 mld przeznaczono na emerytury, 45 mld na renty i blisko 21 mld na zasiłki chorobowe. Problemy z układem krążenia stanowią jedną z głównych przyczyn wypłat rent z tytułu niezdolności do pracy, a statystyki nadal rosną. W 2018 r. zasiłki chorobowe wypłacane chorym z niewydolnością serca wyniosą 24 mln zł. ZUS szacuje, że w roku 2019 będzie to kwota nawet 30 mln zł.

Z punktu widzenia ubezpieczyciela społecznego jak najwięcej osób powinno zachować zdolność do pracy i płacić składki na ubezpieczenie. W związku z tym od 20 lat ZUS prowadzi tzw. rehabilitację leczniczą, na którą w 2017 r. przeznaczono blisko 16 mld zł. Ośrodków rehabilitacji leczniczej, z którymi ZUS współpracuje, jest 15. Pokrywane są nawet koszty dojazdu i rehabilitacji ambulatoryjnej, jak i hybrydowej. Pacjentom chorym na choroby sercowo-naczyniowe ZUS oferuje specjalną, dedykowaną rehabilitację kardiologiczną, która trwa 24 dni. Niestety, jak przyznaje Piotr Winciunas, inspektor nadzoru orzecznictwa lekarskiego ZUS, lekarze zbyt rzadko kierują swoich pacjentów na tego typu rehabilitację. A szkoda, bo często pozwala ona na szybszy powrót do pracy i zapobiega dalszemu rozwojowi choroby.

Tekst powstał w ramach cyklu wspierania polskiej medycyny.

Wyż demograficzny, którego kulminacja przypadła na 1956 r., związany był z poprawą warunków życia ludności po II wojnie światowej oraz z naturalnymi dążeniami populacji do odbudowy strat. Teraz to pokolenie seniorów, czyli grupa wymagająca od systemu ochrony zdrowia zdecydowanej korekty.

Pozostało 95% artykułu
Nauka
Czy mała syrenka musi być biała?
Nauka
Nie tylko niesporczaki mają moc
Nauka
Kto przetrwa wojnę atomową? Mocarstwa budują swoje "Arki Noego"
Nauka
Czy wojna nuklearna zniszczy cała cywilizację?
Nauka
Niesporczaki pomogą nam zachować młodość? „Klucz do zahamowania procesu starzenia”