W każdym zdjęciu musi być emocja

Claire Pijman | Holenderska artystka opowiada o Robbym Müllerze i o poświęconym mu dokumencie „Living the Light".

Aktualizacja: 12.11.2018 17:03 Publikacja: 12.11.2018 16:41

Sławny holenderski operator Robby Müller zmarł w lipcu 2018 r. Film o nim, Living the Light”, został

Sławny holenderski operator Robby Müller zmarł w lipcu 2018 r. Film o nim, Living the Light”, został pokazany na festiwalu Energa CAMERIMAGE

Foto: materiały prasowe

Rz: Dlaczego zdecydowała się pani zrobić dokument o Robbym Müllerze, autorze zdjęć m.in. do wielu filmów Wima Wendersa, Jima Jarmuscha i Larsa von Triera, także do „Korczaka" Andrzeja Wajdy?

Claire Pijman: Bardzo przeżyłam jego chorobę. Robby, który był człowiekiem otwartym, przyjaznym i bardzo towarzyskim, nagle zaczął odpływać. Bardzo gwałtownie. Nie mógł mówić, poruszać się. Odchodził. Wielu ludzi wtedy mówiło, że trzeba o nim zrobić film. Ale jak, skoro z Robbym nie było już kontaktu? I wtedy jego żona Andrea pokazała mi jego archiwa. Stosy taśm. Najpierw chciałam je tylko zdigitalizować. Ale kiedyś ona rzuciła: „Może to zainspiruje cię do zrobienia filmu?". I zrozumiałam, że Robby nadal mówi – poprzez swoje filmy i poprzez materiały, które się po nim zachowały. No i wiedziałam, że zasługuje, by nie zostać zapomnianym.

Pamięta pani swoje pierwsze spotkanie z nim?

Znałam oczywiście jego filmy, ale kręcił je głównie poza granicami Holandii. Pracowałam kiedyś przy niewielkim projekcie „Always Yours, For Ever", w którym kostiumy robiła jego żona. I to ona poleciła mnie mężowi, gdy szukał asystenta. Kiedy zadzwonił, myślałam, że zemdleję z wrażenia. Ale wtedy chciałam już być samodzielnym operatorem. Zrozumiał to. Jednak zaprosił mnie na plan „Buena Vista Social Club" Wendersa. Kręcił tylko jego holenderską część: koncert zespołu w Amsterdamie. Rejestrował go kilkoma kamerami, stanęłam za jedną z nich. Odtąd przyjaźniliśmy się. Czasem pracowałam z nim jako operator w drugiej ekipie.

Co było w nim takiego specjalnego?

Człowieczeństwo. Robby szanował innych ludzi. W „Living the Light" chciałam pokazać, jak bardzo był skromny. I nie bał się okazywać własnych uczuć. Wśród różnych dokumentów, które znalazłam w jego archiwum, był list do matki – piękny, wzruszający, pełen miłości. Robby kochał swoją rodzinę, kochał świat. Idąc przez życie, potrafił zachować wrażliwość. I myślę, że właśnie ona zapisywała się w jego filmach.

Wielu operatorów twierdzi, że operatorka to przede wszystkim rzemiosło.

Tak, wiem: perfekcyjne światło, odpowiednia ostrość, właściwie zbudowany kadr. Tylko że wszystko to bez emocji i tak nie będzie na widza oddziaływać.

Jednak technika bardzo poszła do przodu.

Oczywiście. Całe seriale powstają tak, że aktor stoi przed zieloną ścianą. Ale Robby tego nie lubił, starał się odtworzyć i wykorzystać atmosferę rzeczywistości. Dlatego rzadko wykorzystywał filtry, nie lubił efektów specjalnych. Liczyła się dla niego prawda. Dlatego kocham jego filmy.

Który z nich lubi pani szczególnie?

Chyba „Paryż, Teksas" Wendersa z jego niezwykłym klimatem, kolorami, ujęciami. To film, który każdy – także dzięki zdjęciom – odbiera inaczej. Mnie samą co innego w nim zachwycało, gdy miałam lat 16, co innego, gdy dorastałam, co innego – gdy zostałam matką. Ale trudno też zapomnieć o „Przełamując fale" von Triera czy „Truposzu" Jarmuscha.

Często pracował z tymi trzema reżyserami. Czy to ważne, by operator i reżyser tworzyli stały team?

Nie zawsze i nie każdemu się udaje, ale taka wspólnota jest ważna. Robby potrzebował takiej przyjaźni. Z Wimem Wendersem czy Jimem Jarmuschem rozumieli się bez słów. Ufali sobie, dlatego mogli razem szukać, ryzykować.

Czego się pani od niego nauczyła?

Tego, że trzeba iść własną drogą, niekoniecznie najłatwiejszą. Wiary w siebie. Zachęcał mnie do kręcenia dokumentów, bo wiedział, że mi na tym zależy. I nigdy nie mówiąc o technice, utwierdził mnie w przekonaniu, że najważniejsze jest dla operatora uważne patrzenie na świat i oddawanie emocji.

Pytałam panią o pierwsze spotkanie z Robbym Müllerem. A jakie było ostatnie?

Odwiedziłam go kilka dni przed śmiercią. Było to zbyt intymne przeżycie, bym mogła o nim opowiadać. Andrea wiedziała, że on odchodzi, i pozwoliła przyjaciołom pożegnać się z nim. A teraz znów żegnam się z Robbym. Właśnie filmem „Living the Light".

Rz: Dlaczego zdecydowała się pani zrobić dokument o Robbym Müllerze, autorze zdjęć m.in. do wielu filmów Wima Wendersa, Jima Jarmuscha i Larsa von Triera, także do „Korczaka" Andrzeja Wajdy?

Claire Pijman: Bardzo przeżyłam jego chorobę. Robby, który był człowiekiem otwartym, przyjaznym i bardzo towarzyskim, nagle zaczął odpływać. Bardzo gwałtownie. Nie mógł mówić, poruszać się. Odchodził. Wielu ludzi wtedy mówiło, że trzeba o nim zrobić film. Ale jak, skoro z Robbym nie było już kontaktu? I wtedy jego żona Andrea pokazała mi jego archiwa. Stosy taśm. Najpierw chciałam je tylko zdigitalizować. Ale kiedyś ona rzuciła: „Może to zainspiruje cię do zrobienia filmu?". I zrozumiałam, że Robby nadal mówi – poprzez swoje filmy i poprzez materiały, które się po nim zachowały. No i wiedziałam, że zasługuje, by nie zostać zapomnianym.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Rusza 17. edycja Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Mastercard OFF CAMERA
Film
Marcin Dorociński z kolejną rolą w Hollywood. W jakiej produkcji pojawi się aktor?
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Sport i namiętności
Film
Festiwal Mastercard OFF CAMERA. Patrick Wilson z nagrodą „Pod prąd”
Film
Nie żyje reżyser Laurent Cantet. Miał 63 lata