Rz: Dlaczego zdecydowała się pani zrobić dokument o Robbym Müllerze, autorze zdjęć m.in. do wielu filmów Wima Wendersa, Jima Jarmuscha i Larsa von Triera, także do „Korczaka" Andrzeja Wajdy?
Claire Pijman: Bardzo przeżyłam jego chorobę. Robby, który był człowiekiem otwartym, przyjaznym i bardzo towarzyskim, nagle zaczął odpływać. Bardzo gwałtownie. Nie mógł mówić, poruszać się. Odchodził. Wielu ludzi wtedy mówiło, że trzeba o nim zrobić film. Ale jak, skoro z Robbym nie było już kontaktu? I wtedy jego żona Andrea pokazała mi jego archiwa. Stosy taśm. Najpierw chciałam je tylko zdigitalizować. Ale kiedyś ona rzuciła: „Może to zainspiruje cię do zrobienia filmu?". I zrozumiałam, że Robby nadal mówi – poprzez swoje filmy i poprzez materiały, które się po nim zachowały. No i wiedziałam, że zasługuje, by nie zostać zapomnianym.
Pamięta pani swoje pierwsze spotkanie z nim?
Znałam oczywiście jego filmy, ale kręcił je głównie poza granicami Holandii. Pracowałam kiedyś przy niewielkim projekcie „Always Yours, For Ever", w którym kostiumy robiła jego żona. I to ona poleciła mnie mężowi, gdy szukał asystenta. Kiedy zadzwonił, myślałam, że zemdleję z wrażenia. Ale wtedy chciałam już być samodzielnym operatorem. Zrozumiał to. Jednak zaprosił mnie na plan „Buena Vista Social Club" Wendersa. Kręcił tylko jego holenderską część: koncert zespołu w Amsterdamie. Rejestrował go kilkoma kamerami, stanęłam za jedną z nich. Odtąd przyjaźniliśmy się. Czasem pracowałam z nim jako operator w drugiej ekipie.
Co było w nim takiego specjalnego?