Od prawie ośmiu miesięcy obowiązuje tzw. specustawa mieszkaniowa. Jej uchwalaniu towarzyszyły duże emocje. Protestowały m.in. środowiska architektów czy urbanistów. Te obawy były uzasadnione?
Jest jeszcze dość wcześnie, żeby podsumować pierwsze miesiące obowiązywania tego aktu. A to z tego względu, że o ile wniosków o wydanie uchwały lokalizacyjnej w trybie specustawy mieszkaniowej złożono w skali kraju już wiele, o tyle niewiele z nich doczekało się finalizacji, tzn. podjęcia uchwały czy to ustalającej lokalizację inwestycji mieszkaniowej, czy też odmawiającej takich lokalizacji.
Ja jestem co do zasady pozytywnie nastawiony do samej idei tej ustawy. Pamiętajmy, że ma ona przede wszystkim doprowadzić do tego, by w zamian za zmianę planów miejscowych – co jest procesem długotrwałym – móc w bardzo szybkim tempie ustalać dopuszczalność lokalizacji inwestycji na określonym terenie. Co do zasady jest to więc rozwiązanie ciekawe i jeżeli będzie mądrze stosowane, to powinno pozytywnie wpłynąć zarówno na inwestorów, jak i cały rynek mieszkaniowy.
Zanim jednak o praktyce. Proszę powiedzieć, na co dokładnie pozwala specustawa?
Na lokalizację inwestycji mieszkaniowych, a więc domów jednorodzinnych oraz budynków wielorodzinnych. Ogranicza przy tym możliwość realizacji inwestycji co do wysokości, ale także co do kwestii szczegółowych, jak odległość nowego budynku od szkoły, przedszkola, miejsc rekreacji czy wreszcie dostępu do dróg publicznych.