Czego mu z całego serca życzę. Hossa, która od jesieni panuje na warszawskim parkiecie, od dawna należała się inwestorom wierzącym w polską giełdę.
Mają co nadrabiać zwłaszcza największe spółki z Giełdy Papierów Wartościowych – ich indeksowi WIG20 brakuje jeszcze niemal 40 proc. do szczytu z jesieni 2007 r. A akcje w Warszawie wciąż są tańsze niż na giełdach zachodnich, stąd nadzieja na kolejne tygodnie hossy.
Należy się ona naszym inwestorom, bo gdy światowe giełdy biły rekordy, nasza tkwiła w marazmie. Spowodował go przeprowadzony przez rząd PO–PSL demontaż OFE, a potem perspektywa wprowadzenia przez PiS podatku bankowego, bijącego w jedną z najsilniejszych branż reprezentowanych na GPW. W poprawie nastrojów na giełdzie pomógł projekt programu budowy kapitału autorstwa wicepremiera Morawieckiego, rozwiewający obawy, że państwo położy rękę na należących do OFE akcjach spółek z GPW.
A ta w tym roku ostro przyspiesza. Ekonomiści podnoszą prognozy wzrostu PKB, który może sięgnąć 4 proc., zwłaszcza jeśli włączy się silnik napędowy w postaci inwestycji publicznych finansowanych z unijnych funduszy. Większy wzrost PKB to wyższe zyski firm i podniesienie potencjalnych dywidend dla posiadaczy akcji. Gdyby jeszcze rząd okiełznał swoje legislacyjne ADHD, które jest ważnym czynnikiem ryzyka dla inwestycji, sytuacja idealnie sprzyjałaby zarówno gospodarce, jak i zwyżkom na giełdzie.
Co aktywniejsi z oszczędzających Polaków już zaczęli zwracać uwagę na fundusze inwestycyjne, także te lokujące w akcjach. Ale uwaga: choć fundusze akcji polskich firm dały dwucyfrowy zarobek w skali roku, wystarczyło lekkie wahnięcie koniunktury w marcu, by napływ pieniędzy do nich przyhamował. To pokazuje, że krajowi inwestorzy są ostrożni. Wiedzą, że apetyt na wyższe zyski to większe ryzyko, a ciąg dalszy giełdowej hossy nie jest gwarantowany.