Całkiem niedawno, dając pierwszą premierę swojej dyrekcji artystycznej w Narodowym Starym Teatrze, w „Zamachu” manifestacyjnie odciąłeś się od kultu przeszłości i martyrologii – w tym scenicznej, którą uosabiają legendy „Wyzwolenia” i „Dziadów”, tymczasem wystawiasz II i IV część „Dziadów”, czyli kowieńskich i to w Kownie. Premiera 28 listopada. Skąd ta sytuacja?
Nadal podpisuję się pod stwierdzeniem, że dość już w naszej historii i kulturze Konradów oraz Kordianów. Ja boję się bohaterów romantycznych. Nie tylko przez ich pęd do śmierci i cierpienia, ale też łatwość stawianych sądów dotyczących choćby tego, za co właściwie powinniśmy oddawać życie, a co nie jest tego warte. I nie myślę tu tylko o literaturze. Hitler też był bohaterem romantycznym, a przynajmniej sam siebie tak postrzegał, tak samo jak dziś Putin. W Polsce też mógłbym podać kilka aktualnych przykładów, które napawają mnie lękiem.
W związku z tym „Dziady litewskie” w Kownie to tak naprawdę bardzo konsekwentna kontynuacja „Zamachu” z Narodowego Starego Teatru. Wystawiam „Dziady” o generacyjnej traumie, którą dziedziczymy niemal wszyscy, którzy i które urodziliśmy się w Europie Środkowej – miejscu wiecznie niekończących się wojen.
Nadal podpisuję się pod stwierdzeniem, że dość już w naszej historii i kulturze Konradów oraz Kordianów. Ja boję się bohaterów romantycznych.
Wystawiam je po raz pierwszy w historii w Kownie, w miejscu, w którym Mickiewicz je napisał. Dla mnie to też powrót. Wracam na wschód, skąd pochodzi niemal cała moja rodzina, przodkowie, którzy urodzili się w miejscach, które dziś już nie należą do Polski. I tu próbuję się zmierzyć z historią mojej rodziny, pełnej śmierci i smutku. Historii, w której II wojna światowa odcisnęła ogromne piętno.
Czytaj więcej
„Zamach na Narodowy Stary Teatr” to pierwszy sukces nowej dyrekcji Doroty Ignatjew i Jakuba Skrzy...