Kiedy Jan Frycz w roli króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w związku z uchwalaniem Konstytucji 3 maja nucił „Jeszcze Polska nie zginęła” publiczność premiery powstała i zaśpiewała hymn narodowy.
Nowy dyrektor Teatru Narodowego, wystawiając „Termopile polskie”, czyli historię upadku Rzeczpospolitej od 1787 do 1813 r., wykazał się więc ewidentnym socjotechnicznym sprytem. Najpierw zaaranżował defiladę na swoją cześć przy drzwiach, a potem elitę polskiej kultury i teatru „zmusił” do stanięcia na baczność przed jego spektaklem inaugurującym dyrekcję w Narodowym.
Kogo w Narodowym nie było! Przybyli poprzedni ministrowie kultury Bartłomiej Sienkiewicz, Hanna Wróblewska, Małgorzata Omilanowska-Kiljańczyk; byli i obecni dyrektorzy najważniejszych scen, festiwali oraz prezesi teatralnych stowarzyszeń – m.in. Agata Grenda, Maja Kleczewska, Ewa Pilawska, Jan Englert, Wojciech Faruga, Krzysztof Głuchowski, Maciej Nowak, Jacek Jabrzyk, Bartosz Szydłowski, Robert Talarczyk, Bartosz Zaczykiewicz, a także reżyserzy (był Krystian Lupa z Piotrem Skibą) i większość krytyki.
„Termopile polskie” wg Tadeusza Micińskiego w inscenizacji Jana Klaty
Co prawda tak zwani wszyscy przyszli, ale nie wszyscy dali się reżyserować jak statyści. Był bowiem w chwycie reżyserskim z użyciem hymnu szantaż emocjonalny, bo przecież nie wszystkim się podobało, ale do hymnu wstać trzeba. A jednocześnie Klata ośmieszył powszechnie stosowany w Polsce zabieg, jakim jest nadużywanie Mazurka Dąbrowskiego, gdy Polaków ogarnia frustracja i niemoc. Wiadomo: wygrać trudno, śpiewać łatwo. Dowodem na to są mecze piłkarskiej reprezentacji, która od dekad przegrywa na najważniejszych arenach. Czy artyści polskiego teatru upodobnią się do piłkarzy? Teatromani mają śpiewać, że nic się nie stało? No nie!
Jan Klata z pewnością wielkim reżyserem jest, ale premiera „Termopili polskich” nie zachwyca, tak jakby się tego chciało na otwarcie dyrekcji reżysera w Teatrze Narodowym, w dodatku na 260-lecie jego powstania. Na mnie „Termopile” Klaty zaczęły pozytywnie działać dopiero dwadzieścia minut po rozpoczęciu, gdy na scenę wszedł Oskar Hamerski w roli Potiomkina, faworyta Katarzyny Wielkiej, jej prawej ręki i akuszera rozbiorów Polski.