To sedno czwartkoego wyroku Sądu Najwyższego. Zajmował się sprawą o zachowek między Urszulą W. a Edwardem M., jej bratem, którego ojciec ustanowił w testamencie jedynym spadkobiercą. Wyobrażenia co do tego, ile Urszula W. powinna dostać pieniędzy, różniły się dziesięciokrotnie: brat uważał, że ok. 30 tys. zł, siostra, że ponad 300 i tyle sądy Okręgowy i Apelacyjny we Wrocławiu zasądziły.
Majątku przybyło
Pojawiła się jednak wątpliwość, jak wycenić na potrzeby obliczenia zachowku jedną z dwóch działek, w której zmarły miał 1/6 udziału. Dzięki zabiegom Edwarda M. jej wartość znacznie wzrosła już po śmierci spadkodawcy (w 2004 r.), a jeszcze przed wyrokiem. Nabył resztę udziałów od kuzynów i sprzedał działkę w 2007 r. za 7,3 mln zł. Była koniunktura, a działka została odrolniona.
Sąd Okręgowy we Wrocławiu stanął wobec trzech liczb: 264 tys. zł – to szacunkowa wartość (w czasie procesu) nieruchomości traktowanej jako rolna; 3,3 mln zł – traktowanej jako budowlana, wreszcie owe 7,3 mln zł ze sprzedaży.
Pieniądz przed rodziną
Zdaniem sądów (SO i SA) istotna dla ustalenia zachowku jest cena sprzedaży nieruchomości, której nie ma już w majątku spadkowym. Jej przyjęcie jako podstawy ustalania zachowku pozwala zachowkobiorcy realnie partycypować w spadku. Dzięki temu jego sytuacja zbliżona jest do sytuacji spadkobiercy.
Sąd apelacyjny dodał, że uzyskanie wyższej ceny ze sprzedaży nie było wynikiem szczególnych przedsięwzięć spadkobiercy, przejął on resztę udziałów dzięki darowiźnie kuzynów, bo taka była wola ich dziadka.