Ostatnio ponad dwa lata z wypełnieniem wniosku emerytalnego czekała co 12. kobieta, która miała już do tego prawo i tylko niespełna 4 proc. mężczyzn.
Niemal cztery razy więcej osób w wieku emerytalnym decyduje się na równoczesną pracę zarobkową i pobieranie świadczenia niż tylko na pracę, bez wystąpienia o emeryturę. Dzieje się tak od początku tej dekady. Liczba osób pracujących w wieku emerytalnym systematycznie rośnie, a znacznie wolniej zmniejsza się procent tych, którzy korzystają z prawa do emerytury natychmiast, gdy może to zrobić (kobiety występują z wnioskiem o emeryturę w wieku 60 lat, a panowie – 65 lat.). To szczegółowe dane Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, o które poprosiła „Rzeczpospolita”.
Czytaj więcej:
Taka sytuacja jest dobra dla rynku pracy i gospodarki, która ze względów demograficznych boryka się z problemem braku pracowników. Nie pomaga jednak zmniejszyć dziury w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i tylko trochę zmniejsza niedobory finansowe w Narodowym Funduszu Zdrowia. Emerytury pracujących emerytów są znacząco wyższe niż ich składki do FUS (tym bardziej że np. samozatrudnieni są z nich zwolnieni). Natomiast każdy pracujący emeryt czy rencista w wieku emerytalnym płaci składkę zdrowotną od dodatkowych legalnych zarobków niezależnie od tego, że jest pobierana także ze świadczenia.
– Ludzie wolą wróbla w garści niż gołębia na dachu. Dzieje się tak z kilku przyczyn: potrzeby bieżących pieniędzy, braku pełnego zaufania do systemu emerytalnego oraz tego, że nie zastanawiamy się, że za 10–20 lat, gdy już naprawdę nie będziemy mogli pracować ze względu na zdrowie i samopoczucie, zostaniemy z emeryturą niższą, niż gdybyśmy opóźnili moment jej pobrania. A nasze wydatki, choćby związane ze zdrowiem, nie zmaleją – tak prof. Agnieszka Chłoń-Domińczak tłumaczy, dlaczego rośnie liczba osób pracujących w wieku emerytalnym, przy stałej niechęci do opóźniania momentu do ZUS o emeryturę.