Rz: Jak pan ocenia najnowszą wersję projektu wprowadzającego minimalne wynagrodzenie godzinowe dla zleceniobiorców i samozatrudnionych?
Grzegorz Ruszczyk: W nowym brzmieniu projekt jest łagodniejszy niż w pierwotnym, bo nie przewiduje już nałożenia na przedsiębiorców obowiązku prowadzenia ewidencji czasu pracy zleceniobiorców i prowadzących działalność gospodarczą. Bez takiej ewidencji inspektor pracy nie ukarze przedsiębiorcy. Mandat będzie możliwy, jedynie gdy inspektor uzna, że przedsiębiorca wypłaca wynagrodzenie zleceniobiorcy poniżej minimalnego. W praktyce mogą być jednak problemy z udowodnieniem, kto ma rację. Jeśli zleceniodawca i zleceniobiorca przedstawią dwie różne ewidencje ich czasu pracy, to inspektor będzie mógł weryfikować je tylko częściowo, w niespornym zakresie. Pytanie, czy będzie mógł wtedy nałożyć mandat na pracodawcę. Raczej taka sprawa nada się do rozstrzygnięcia przez sąd, a nie inspektora.
Może inspektor pracy będzie musiał zdecydować, komu ma wierzyć: zleceniodawcy czy zleceniobiorcy?
Inspektor nie dostanie narzędzi do stwierdzenia, która z tych ewidencji jest tą właściwą. Zgodnie z nowym brzmieniem przepisu strony mają uzgodnić w umowie, kto ma prowadzić ewidencję, a jeśli takiego uzgodnienia nie ma, to zleceniobiorca czy samozatrudniony ma przedstawić własną ewidencję. Ten przepis nic nie mówi o sytuacji, gdy obie strony przedstawią własne rozbieżne ewidencje.
Wszystko wskazuje więc na to, że nowe przepisy dadzą zleceniobiorcom podstawę do pozywania przedsiębiorców z żądaniem wypłaty dodatkowego wynagrodzenia za godziny pracy, które nie zostały ujęte w ewidencji. Zazwyczaj takie pozwy pojawiają się po zakończeniu współpracy.