Rewolta Amerykanki - szwedzka uczelnia pozwana za niski poziom nauczania

Amerykańska studentka Connie D. zaskarża do Centrum Sprawiedliwości szwedzką szkołę wyższą za urągający standardom poziom nauczania. Chce otrzymać zadośćuczynienie i zwrot pieniędzy za studia. Sprawa jest bezprecedensowa.

Aktualizacja: 02.05.2015 14:10 Publikacja: 02.05.2015 12:30

Connie D. przyjechała do kraju Nobla zwabiona „dobrą reputacją szwedzkiej edukacji" studiować tu matematykę w Mälardalens högskola. Studia zapowiadały się bardzo atrakcyjnie i według portalu uczelni miały przynieść wielką korzyść w karierze. Program dla analityków giełdowych, który rozpoczęła wraz z 24 innymi studentami, lansowano jako studia nadzwyczaj wysokiej jakości. Skierowane były do zagranicznych studentów i zajęcia odbywały się po angielsku.

Za dwa lata nauki Connie D. zapłaciła 183 tys. koron. Osoby przybyłe spoza Unii Europejskiej i Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Szwajcarii są bowiem od 2011 r. w Szwecji zobowiązane do opłacania studiów. Problem w tym, że koszty, jakie Amerykanka o szwedzkich korzeniach musiała pokryć, były w rzeczywistości dużo wyższe. Edukacja, którą otrzymała, nie spełniała bowiem jej oczekiwań ani standardów przewidzianych dla szkół wyższych. Wielu wykładowców nie władało dostatecznie dobrze ani szwedzkim, ani angielskim i z tego powodu komunikacja ze studentami napotykała znaczne trudności. Wiele do życzenia pozostawiał także anachroniczny styl nauczania. Czasami studia polegały bowiem na rozdaniu kopii materiału edukacyjnego. Raz nawet na zajęciach z programowania zabrakło komputerów i krzeseł, więc studenci musieli siedzieć na podłodze. Mierną jakość nauczania potwierdził też Urząd ds. Uczelni, który z ramienia rządu sprawuje kontrolę nad edukacją na uniwersytetach i w szkołach wyższych. Krytykował m.in. to, że niektórzy wykładowcy nie mieli odpowiednich kompetencji, by prowadzić seminaria.

Obiekcje urzędu były na tyle poważne, że szkole wyższej groziła utrata uprawnień do egzaminowania studentów, jeżeli jej problemy nie zostaną zażegnane w ciągu roku. Tymczasem kiedy Connie D. zaczęła się domagać od uczelni swoich praw i zażądała zwrotu pieniędzy ze względu na słabą jakość studiów, szkoła odrzuciła jej skargi. Kierownik ekonomiczny twierdził m.in., że niezadowolenie studentki może być subiektywne. Roszczenia napotkały też barierę innego rodzaju. Okazało się bowiem, że brakuje przepisów, na które mógłby się powołać amerykański student niezadowolony z nauki w publicznej szkole wyższej. Dziewczyna znalazła się w jurysdycznej próżni i czuła się oszukana. Gdyby uczelnia sprostała jej życzeniom i Connie D. odzyskałaby pieniądze za naukę, mogłaby uiścić opłatę za semestr w innej szkole i tam ukończyć studia. Jej próśb jednak uczelnia nie wzięła pod uwagę, nie zostawiając możliwości odwoływania się. Motywacją odmowy był właśnie brak stosownych przepisów. Prawo nie po raz pierwszy nie nadążało za życiem.

Connie D., nie chcąc zatem dalej marnować pieniędzy, naukę przerwała. Podobnie postąpili inni studenci, którzy protestowali także w petycjach przeciwko niesatysfakcjonującemu poziomowi nauczania.

Connie D. poprosiła w końcu o wsparcie Centrum Sprawiedliwości, fundację pozarządową, która prowadzi procesy poszczególnych osób przeciwko państwu. Niedawno organizacja wniosła też sprawę do sądu rejonowego Västmanland.

Jeżeli strona publiczna nie ponosi żadnej odpowiedzialności za usługi, za które wzięła opłatę i które okazały się bezwartościowe, to dla konsumenta oznacza to znaczne ryzyko, gdy z nich korzysta – stwierdziło trzech prawników reprezentujących pokrzywdzoną. Podkreślili, że gdy sektor publiczny każe pokrywać koszty kształcenia, które nie spełnia oczekiwań, jednostki są bezbronne. Prawo i reguły istniejące dla ochrony konsumentów w prywatnym sektorze powinny obejmować także sektor publiczny. Tymczasem przypadek Connie D. świadczy o tym, że tak nie jest.

Z prawnego punktu widzenia problem jest jednak frapujący. Czy sytuację, w której znalazła się Connie D., można potraktować jako umowę cywilną między nią a szkołą wyższą, w której jedna ze stron nie wypełniła swojego zobowiązania, a druga to uczyniła? W jakich okolicznościach zatem można się domagać, by państwo czy gmina zwróciła pieniądze za niezrealizowanie tego, co jest zgodne z naszymi aspiracjami, jeżeli ponieśliśmy koszty, wliczywszy nawet te z podatków?

Dobrze się stało, że Connie D. zareagowała na bezwartościową edukację. Gdyby nie ona, prawdopodobnie uczelnia zwabiłaby swoimi obietnicami jeszcze wielu studentów. Sądzę, że rewolta Amerykanki wpisze się w legislację kraju.

Autorka jest dziennikarką, wieloletnią korespondentką „Rz" w Szwecji

Connie D. przyjechała do kraju Nobla zwabiona „dobrą reputacją szwedzkiej edukacji" studiować tu matematykę w Mälardalens högskola. Studia zapowiadały się bardzo atrakcyjnie i według portalu uczelni miały przynieść wielką korzyść w karierze. Program dla analityków giełdowych, który rozpoczęła wraz z 24 innymi studentami, lansowano jako studia nadzwyczaj wysokiej jakości. Skierowane były do zagranicznych studentów i zajęcia odbywały się po angielsku.

Za dwa lata nauki Connie D. zapłaciła 183 tys. koron. Osoby przybyłe spoza Unii Europejskiej i Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Szwajcarii są bowiem od 2011 r. w Szwecji zobowiązane do opłacania studiów. Problem w tym, że koszty, jakie Amerykanka o szwedzkich korzeniach musiała pokryć, były w rzeczywistości dużo wyższe. Edukacja, którą otrzymała, nie spełniała bowiem jej oczekiwań ani standardów przewidzianych dla szkół wyższych. Wielu wykładowców nie władało dostatecznie dobrze ani szwedzkim, ani angielskim i z tego powodu komunikacja ze studentami napotykała znaczne trudności. Wiele do życzenia pozostawiał także anachroniczny styl nauczania. Czasami studia polegały bowiem na rozdaniu kopii materiału edukacyjnego. Raz nawet na zajęciach z programowania zabrakło komputerów i krzeseł, więc studenci musieli siedzieć na podłodze. Mierną jakość nauczania potwierdził też Urząd ds. Uczelni, który z ramienia rządu sprawuje kontrolę nad edukacją na uniwersytetach i w szkołach wyższych. Krytykował m.in. to, że niektórzy wykładowcy nie mieli odpowiednich kompetencji, by prowadzić seminaria.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Co dalej z podsłuchami i Pegasusem po raporcie Adama Bodnara
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem