Connie D. przyjechała do kraju Nobla zwabiona „dobrą reputacją szwedzkiej edukacji" studiować tu matematykę w Mälardalens högskola. Studia zapowiadały się bardzo atrakcyjnie i według portalu uczelni miały przynieść wielką korzyść w karierze. Program dla analityków giełdowych, który rozpoczęła wraz z 24 innymi studentami, lansowano jako studia nadzwyczaj wysokiej jakości. Skierowane były do zagranicznych studentów i zajęcia odbywały się po angielsku.
Za dwa lata nauki Connie D. zapłaciła 183 tys. koron. Osoby przybyłe spoza Unii Europejskiej i Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Szwajcarii są bowiem od 2011 r. w Szwecji zobowiązane do opłacania studiów. Problem w tym, że koszty, jakie Amerykanka o szwedzkich korzeniach musiała pokryć, były w rzeczywistości dużo wyższe. Edukacja, którą otrzymała, nie spełniała bowiem jej oczekiwań ani standardów przewidzianych dla szkół wyższych. Wielu wykładowców nie władało dostatecznie dobrze ani szwedzkim, ani angielskim i z tego powodu komunikacja ze studentami napotykała znaczne trudności. Wiele do życzenia pozostawiał także anachroniczny styl nauczania. Czasami studia polegały bowiem na rozdaniu kopii materiału edukacyjnego. Raz nawet na zajęciach z programowania zabrakło komputerów i krzeseł, więc studenci musieli siedzieć na podłodze. Mierną jakość nauczania potwierdził też Urząd ds. Uczelni, który z ramienia rządu sprawuje kontrolę nad edukacją na uniwersytetach i w szkołach wyższych. Krytykował m.in. to, że niektórzy wykładowcy nie mieli odpowiednich kompetencji, by prowadzić seminaria.
Obiekcje urzędu były na tyle poważne, że szkole wyższej groziła utrata uprawnień do egzaminowania studentów, jeżeli jej problemy nie zostaną zażegnane w ciągu roku. Tymczasem kiedy Connie D. zaczęła się domagać od uczelni swoich praw i zażądała zwrotu pieniędzy ze względu na słabą jakość studiów, szkoła odrzuciła jej skargi. Kierownik ekonomiczny twierdził m.in., że niezadowolenie studentki może być subiektywne. Roszczenia napotkały też barierę innego rodzaju. Okazało się bowiem, że brakuje przepisów, na które mógłby się powołać amerykański student niezadowolony z nauki w publicznej szkole wyższej. Dziewczyna znalazła się w jurysdycznej próżni i czuła się oszukana. Gdyby uczelnia sprostała jej życzeniom i Connie D. odzyskałaby pieniądze za naukę, mogłaby uiścić opłatę za semestr w innej szkole i tam ukończyć studia. Jej próśb jednak uczelnia nie wzięła pod uwagę, nie zostawiając możliwości odwoływania się. Motywacją odmowy był właśnie brak stosownych przepisów. Prawo nie po raz pierwszy nie nadążało za życiem.
Connie D., nie chcąc zatem dalej marnować pieniędzy, naukę przerwała. Podobnie postąpili inni studenci, którzy protestowali także w petycjach przeciwko niesatysfakcjonującemu poziomowi nauczania.
Connie D. poprosiła w końcu o wsparcie Centrum Sprawiedliwości, fundację pozarządową, która prowadzi procesy poszczególnych osób przeciwko państwu. Niedawno organizacja wniosła też sprawę do sądu rejonowego Västmanland.