Lato 1983 roku. Północne Włochy. Stary, XVII-wieczny dom. Inteligencka rodzina. Ojciec – profesor, znawca kultury grecko-romańskiej. Matka – tłumaczka. 17-letni syn Elio – oczytany, grający na pianinie, próbujący komponować. Do tego zieleń, słońce, obezwładniająca atmosfera wakacyjnego lenistwa.
I jeszcze jest gość – Oliver, Amerykanin, student profesora. Młody mężczyzna o urodzie filmowego amanta.
Filmem „Tamte dni, tamte noce" Luca Guadagnino zamknął swój tryptyk o pożądaniu, do którego należą „Nienasyceni" i „Jestem miłością". One tętniły od emocji i pasji, ten opowiada o pierwszym uczuciu. O fascynacji, której nie można się oprzeć.
Zrealizowane na podstawie powieści Andre Acimana „Tamte dni, tamte noce" są nieprawdopodobnie sensualne. W rozpalonym słońcem powietrzu miasteczka w Lombardii namiętności wybuchają z ogromną siłą. Dwaj młodzi mężczyźni tylko przez chwilę bronią się przed wzajemnym urzeczeniem. Rowerowe wyprawy, półnagie ciała nad basenem, muzyka, rozmowy o literaturze – wszystko ich do siebie przyciąga. A do tego prawdziwa, niekłamana tolerancja. Ojciec na pierwszy wielki romans syna patrzy z rozczuleniem i aprobatą. Nie widzi w nim „inności", lecz młodzieńcze uniesienie.
„Tamte dni, tamte noce" bardzo odstają od wielu dramatycznych, społecznych opowieści o homoseksualnej miłości. Minęło prawie 90 lat od czasu, gdy szok i skandal wywołała scena z „Maroka", w której Marlena Dietrich w męskim fraku całowała w usta inną kobietę. Dzisiaj w kinie gej dawno przestał być – jak to się jeszcze zdarzało u Johna Hustona czy Alfreda Hitchcocka – fajtłapą lub złoczyńcą. W obrazach francuskich związek nieheteroseksualny nikogo nie dziwi. W Stanach powstały znakomite filmy – od tych pokazujących dramat nietolerancji lat 50., jak „Tajemnica Brokeback Mountain" Anga Lee, aż do uhonorowanego rok temu Oscarem „Moonlight".