Na deglomeracji mogą stracić wszyscy, nie zyska nikt

Oczywiście możemy subsydiować zatrudnienie w mniejszych miastach, tylko że w dłuższym okresie będzie to nieproduktywne – uważa Rafał Trzeciakowski, ekspert FOR.

Publikacja: 28.01.2019 15:00

Rafał Trzeciakowski, ekspert FOR.

Rafał Trzeciakowski, ekspert FOR.

Foto: materiały prasowe

Ma pan sceptyczne nastawienie do pomysłu deglomeracji. Dlaczego?

Rafał Trzeciakowski: Obawiam się, że deglomeracja, rozumiana jako przenoszenie urzędów z Warszawy do mniejszych miejscowości, stawia błędny cel: hamowanie wzrostu Warszawy. Polska jest ciągle dosyć słabo zurbanizowana, a Warszawa, choć rośnie najszybciej w kraju, to jednak rośnie wolniej niż inne europejskie metropolie. W latach 2000–2014 populacja Warszawy zwiększyła się o 6 proc., Amsterdamu – o 14 proc., Monachium – o 15 proc., Londynu – o 18 proc. Można postawić tezę, że małe miasta wysysa nie tyle Warszawa, co zachodnioeuropejskie metropolie. Deglomeracja nie spowoduje, że młodzi ludzie przestaną wyjeżdżać z mniejszych miast, za to będzie powiększać lukę rozwojową Warszawy w stosunku do europejskich metropolii.

Nie warto przenosić urzędów, bo straci na tym Warszawa?

Nie warto tego robić, bo stracą wszyscy, a nikt nie zyska. Jeżeli deglomeracja będzie hamować proces metropolizacji, to jako kraj będziemy tracić gospodarczo. Przypadek Szwecji pokazuje, że przenoszenie urzędów jest kosztowne dla podatników i się nie zwraca, nawet pomimo niższych kosztów działalności w mniejszych miastach. Do tego dochodzą koszty częstych podróży pracowników sektora publicznego pomiędzy urzędami.

Dlaczego sądzi pan, że młodzi Polacy i tak będą uciekać z miast i miasteczek?

W Szwecji próbowano przenosić urzędy ze Sztokholmu do mniejszych miast. Poza miejscami pracy, które stworzono w tych urzędach, nie miało to dużego wpływu na lokalne rynki pracy, nawet jeśli przenoszone instytucje były dużymi pracodawcami. Od czasu rewolucji przemysłowej wielkie miasta wciąż rosą w siłę. To ogólnoświatowy trend i nie da się go odwrócić. Duże zagęszczenie aktywności gospodarczej i szybkie rozprzestrzenianie się innowacji czynią pracę w metropoliach bardziej produktywną i tym samym lepiej płatną, a życie wygodniejszym.

Polska ma unikatowy układ osadniczy: wielka stolica, kilka dużych miast oraz mnóstwo średnich miast, miasteczek i wsi dosyć równomiernie rozsianych po kraju. Podobny układ mają m.in. Niemcy, a to – zdaniem ekspertów – szansa na równomierny rozwój gospodarczy kraju.

Nie sądzę, by „rozsmarowanie" populacji po całym kraju było naszą przewagą. Ze względu na uwarunkowania historyczne Polska była mniej zurbanizowana niż Europa Zachodnia, a okres PRL utrwalił tę sytuację. Socjalistyczna gospodarka część zakładów przemysłowych lokowała w małych miastach w oderwaniu od przewag wynikających z efektu skali. I dziś mamy duży odsetek populacji bez dostępu do najlepiej płatnych miejsc pracy, do wysokiej jakości usług edukacyjnych i innych oferowanych przez metropolie. Niemcy też mają rozproszony system osadniczy, ale mimo wszystko są dużo bardziej zurbanizowanym krajem. W Niemczech na obszarach miejskich powyżej 50 tys. ludności mieszka 74 proc. populacji, w Polsce – 56 proc. W Niemczech w największych obszarach metropolitalnych (powyżej 1,5 mln ludności) mieszka 30 proc. populacji, w Polsce tylko 15 proc. Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę najmniejsze obszary miejskie (50–250 tys. ludności), to proporcje są odwrotne – w Niemczech to jedynie 2 proc., w Polsce – aż 11 proc. populacji.

Powiedział pan, że mieszkańcy mniejszych miast są pozbawieni dostępu do dobrze płatnej pracy. Jak rozumiem, pomysł deglomeracji polega na tym, by tę pracę im dostarczyć. Co w tym złego?

Możemy subsydiować zatrudnienie w mniejszych miastach, ale w dłuższym okresie będzie to nieproduktywne. Po prostu duże miasta mają naturalną przewagę nad mniejszymi, szczególnie współcześnie, kiedy coraz większą rolę w gospodarce odgrywają usługi. Te dobrze płatne miejsca pracy nie są w urzędach, tylko w firmach korzystających na zlokalizowaniu w metropoliach.

Jeśli nie deglomeracja, to co? Należy pomóc średnim miastom czy dać się im wykrwawić?

Powinniśmy zaakceptować proces urbanizacji jako proces pozytywny i zastanowić się, jak go najlepiej wykorzystać, przy jednoczesnym minimalizowaniu kosztów wyludniania się tych mniejszych miejscowości. Wraz ze starzeniem się ludności będziemy mieli w nieodległej przyszłości sytuacje, w których więcej niż połowa populacji w danym miejscu będzie w wieku 50+. To poważne wyzwanie, a prostego rozwiązania nie ma. Jednym z działań powinno być poprawienie dostępności transportowej miejscowości w pobliżu metropolii, by mieszkańcy mogli dojeżdżać do pracy, a nie przenosić się. Notabene w Polsce mieliśmy już próby lokalizacji urzędów centralnych poza Warszawą. Nieudane. Polską Agencję Kosmiczną usadowiono w Gdańsku. Zaraz potem Agencja musiała otworzyć oddział w Warszawie, by mieć stały kontakt z ministerstwami i Sejmem. Okazało się, że w warszawskim oddziale pracuje 65 proc. jej pracowników, w tym prezes.

Wydawać by się mogło, że w dobie internetu i nowych technologii komunikacyjnych fizyczna bliskość nie odgrywa już takiej roli...

Rzeczywiście. Jeszcze do niedawna uważano, że rewolucja informacyjna czyni geografię nieistotną. Powstało wiele książek na ten temat, m.in. Thomasa Friedmana „Świat jest płaski". Okazało się jednak, że jest dokładnie odwrotnie. Dziś wiemy, że firmy IT, by móc mieć lokalizację w Dolinie Krzemowej, są w stanie płacić wielkie pieniądze, choć teoretycznie mogłyby działać gdziekolwiek na świecie. Coraz mniej z nich pozwala na pracę zdalną. Bo okazuje się, że bezpośredni kontakt, szczególnie w sektorze nowoczesnych usług kreatywnych, gdzie istotny jest swobodny przepływ nowych pomysłów, jest – wbrew pozorom – najbardziej produktywny.

Ma pan sceptyczne nastawienie do pomysłu deglomeracji. Dlaczego?

Rafał Trzeciakowski: Obawiam się, że deglomeracja, rozumiana jako przenoszenie urzędów z Warszawy do mniejszych miejscowości, stawia błędny cel: hamowanie wzrostu Warszawy. Polska jest ciągle dosyć słabo zurbanizowana, a Warszawa, choć rośnie najszybciej w kraju, to jednak rośnie wolniej niż inne europejskie metropolie. W latach 2000–2014 populacja Warszawy zwiększyła się o 6 proc., Amsterdamu – o 14 proc., Monachium – o 15 proc., Londynu – o 18 proc. Można postawić tezę, że małe miasta wysysa nie tyle Warszawa, co zachodnioeuropejskie metropolie. Deglomeracja nie spowoduje, że młodzi ludzie przestaną wyjeżdżać z mniejszych miast, za to będzie powiększać lukę rozwojową Warszawy w stosunku do europejskich metropolii.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego