UE nałożyła sankcje (zakaz wjazdu i zamrożenie aktywów) na czterech chińskich urzędników oraz instytucje zarządzające obozami dla Ujgurów. To pierwsza taka decyzja od czasu masakry na planu Tiananmen w 1989 r. i od razu uznana przez Chiny za akt wielkiej wrogości. W odwecie obłożyły one sankcjami dziesięć osób i cztery instytucje z UE. Wśród ukaranych jest pięciu eurodeputowanych (dwóch z Niemiec, po jednym z Francji, Słowacji, Bułgarii), reprezentujących całe spektrum polityczne (chadecja, socjaliści, liberałowie i Zieloni), deputowani do parlamentów narodowych Holandii, Belgii i Litwy, eksperci z Niemiec i Szwecji.
Ukarane instytucje to niemiecki think tank Mercator, duńska organizacja Alliance of Democracies, podkomisja PE ds. praw człowieka oraz Komitet Polityczny i Bezpieczeństwa Rady UE, składający się z zastępców ambasadorów państw Unii.
Decyzja Chin została oczywiście negatywnie przyjęta przez Josepa Borrella, wysokiego przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa.
Ale większym zmartwieniem dla Pekinu powinna być jednoznacznie negatywna reakcja PE. – Nie możemy kontynuować prac, jakby dzisiejszy dzień nie był przełomowym momentem. Właściwym krokiem jest zawieszenie obrad na temat CAI (umowy inwestycyjnej UE–Chiny – red.) do czasu rozwiązania sytuacji – powiedział Bernd Lange, szef Komisji ds. Handlu PE. Jego komisja odwołała zaplanowane na wtorek posiedzenie poświęcone temu tematowi.
Podpisana pod wielką presją Berlina w grudniu, czyli w ostatnich tygodniach niemieckiego rotacyjnego przewodnictwa w UE, umowa musi być ratyfikowana przez PE, gdzie ma wielu krytyków. Część eurodeputowanych zarzucała państwom członkowskim przedkładanie interesów firm, w tym niemieckiego przemysłu samochodowego, nad europejskie wartości.