Z niedowierzaniem i zdumieniem przecierałem oczy, gdy po raz pierwszy przeczytałem o koncepcji profesora Andrzeja Zybertowicza zbudowania tzw. maszyny bezpieczeństwa narracyjnego. Już sama nazwa wydała mi się idiotyczna, bełkotliwa; jakaś neologiczna zbitka słów, którą pan profesor zrodził z własnej, profesorskiej głowy. O co tu chodzi? O jakiej maszynie mowa, czyim bezpieczeństwie i jakie relacje łączą te dwa słowa z trzecim – „narracją", terminem czysto literackim?
I tak mi się jakoś dziwnie zrobiło w sercu i na duszy, bo niby jak to, doradca prezydenta, zatem ktoś, kto powinien przynajmniej teoretycznie być kimś mądrym i światłym, wyrażającym swoje myśli jasno i zwięźle, a tu taki dziwny, dla mnie zupełnie niezrozumiały twór: maszyna bezpieczeństwa narracyjnego.
Na szczęście dobry Bóg durnowatych, takich jak ja, nie pozostawia na pastwę losu, i tego samego dnia wieczorem w programie redaktora Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać" pan profesor osobiście wyjaśniał swoim interlokutorom, redaktorowi i widzom, w czym rzecz. Otóż „maszyna" to metafora, to współpracujące trybiki w „konstrukcji myślowej". W tym znaczeniu posłużył się metaforą inżynierską, „narrację" traktując jako ciągłość poczynań, bo słowem zasadniczym jest „bezpieczeństwo" – rzecz w tym, by dokonać fuzji intelektualnych i instytucjonalnych sił narodu, aby przeciwstawić się antypolskiemu hejtowi na Zachodzie i dać odpór nieuzasadnionym, wrogim atakom obcej propagandy wymierzonej w interesy Polski i Polaków.
Nie traktują nas poważnie
I z takim postawieniem sprawy jak najpoważniej się zgadzam: trzeba w końcu zacząć przeciwdziałać misternie i od lat tkanemu wizerunkowi Polaka ksenofoba i warchoła, albowiem dotychczasowa kontrpropaganda porcjami wystrzeliwana z różnych dział i kierunków nie przynosi żadnych efektów. Więcej: polskiej racji stanu, którą syci nas rząd, można zarzucić, że nigdy nie była konsultowana z suwerenem i jest wyrazem przekonań jednej partii i jednego przywódcy.
Kto wie, co by się stało, gdyby doszło do szerokiej konsultacji ze społeczeństwem, i czy przypadkiem nie byłaby to najlepsza droga, która by nas, Polaków, do siebie zbliżyła? Niestety, jak do tej pory nic na to nie wskazuje, by dokonał się taki cud, a fakty dowodzą, że spore grono naszych ministrów robi wszystko, by na Zachodzie nie traktowano nas poważnie.