Jednak nadwiślańska wersja tego mechanizmu będzie się różniła od estońskiego oryginału szeregiem warunków. Zwolnienia mają być dostępne tylko dla spółek zakładanych przez osoby fizyczne, o obrotach nieprzekraczających 50 mln zł rocznie, bez udziałów w innych podmiotach i zatrudniających co najmniej trzech pracowników. Ich przychody pasywne (np. z lokat pieniężnych) nie będą mogły przekraczać tych z działalności operacyjnej. Firmy takie będą musiały wykazywać rosnące nakłady inwestycyjne i to o 15 proc. co dwa lata.
Ministerstwo Finansów tłumaczy wprowadzanie takich obostrzeń chęcią uniknięcia nadużywania tego ułatwienia dla celów optymalizacji podatkowej. – Chcemy, by korzystały z niego firmy realnie działające w Polsce – zastrzegł wiceminister Jan Sarnowski.
Resort finansów szacuje, że wprowadzenie tej ulgi zmniejszy wpływy do budżetu o 5 mln zł rocznie, ale – jak podkreślano na konferencji – gospodarka na tym nie ucierpi, bo zwiększą się inwestycje. Według szacunków MF z rozwiązania tego może skorzystać nawet 253 tys. spółek (bo tyle z nich wykazuje obroty niższe niż 50 mln zł). Nie przedstawiono projekcji, ile ich będzie realnie.
Tu trzeba prostoty
– To krok w dobrą stronę, ale obawiam się, że te dodatkowe wymogi, w tym ten dotyczący rokrocznego wzrostu inwestycji, mogą wypaczyć ten pomysł – powiedział „Rzeczpospolitej" Ryszard Florek, prezes firmy Fakro, producenta okien. Powołana przez niego fundacja „Pomyśl o przyszłości" postulowała wprowadzenie takiego podatku już kilka lat temu. – Jednak prawdziwą zachętą do inwestowania powinna być prostota rozwiązań prawnych. Dlatego mam nadzieję, że podatek estoński zostanie wprowadzony w jak najszerszym stopniu, a zapowiadane przez MF ograniczenia będą stopniowo znoszone – powiedział Florek.
Szczegóły nowego rozwiązania mają się pojawić w lipcu w stosownym projekcie ustawy.
Opinia dla „rzeczpospolitej"
Agata Dziwisz, adwokat w kancelarii Kochański & Partners