Mówi ksiądz, że zabrakło przypomnienia zasad. Ale jednak w posynodalnej relacji końcowej sporo się o nich mówi. Między wierszami wspomina się również o tym, że niektórym rozwiedzionym można komunii udzielić. Wszystko zależy od mądrości kapłana towarzyszącego konkretnej rodzinie i wskazówek biskupa.
Ale to nic nowego. To, o czym pan mówi, zostało przecież zapisane w adhortacji „Familiaris consortio" Jana Pawła II. Ci, którzy żyją w nowych związkach, których z jakichś racji nie mogą zerwać, mogą pod pewnymi warunkami do komunii przystąpić. Jan Paweł II podał te warunki, a obecny synod je powtórzył. Wielu rozwiedzionych często daje dowody swojego bólu, uznając, że rozwód był złem. Pragną zjednoczenia z Bogiem. I wielu z nich, po wykluczeniu relatywizmu moralnego, Kościół do komunii dopuszcza. Trzeba jednak pamiętać, że to nie jest żadna nagroda, ale pomoc na drodze do zbawienia. Dostają możliwość rozwoju poprzez złożenie pewnej ofiary.
Nie wydaje się księdzu, że czasem słowa papieża Franciszka są nadinterpretowane? Po jego wystąpieniach wzrasta liczba tych, którzy chcieliby, aby Kościół zmienił swoje nauczanie – choćby w odniesieniu właśnie do rozwodników.
Czasem tak jest, że dokonujemy nadinterpretacji. Ale papież nie przekreśla dotychczasowych zasad. Mówi jednak inaczej. Jego słowa domagają się nowej wrażliwości. W moim przekonaniu Franciszek usiłuje nas na pewne sprawy uwrażliwić, bo może rzeczywiście za bardzo pominęliśmy sprawy miłosierdzia w konkretnych sytuacjach. Może zapomnieliśmy o ludziach, którym życie się poplątało, zapomnieliśmy zwrócić większą uwagę na ich sytuację. Pokazać, że oni wciąż są w Kościele, że nikt ich nie wyrzucił, że i przed nimi otwarta jest nadzieja zbawienia.
W tym kontekście Franciszek jest rewolucjonistą?
Raczej radykalnym głosem domagającym się miłości miłosiernej. Miłości nie można odłączyć od miłosierdzia. Przecież głównym przesłaniem ewangelii, głównym przesłaniem Chrystusa jest miłość odkupieńcza, przebaczająca, miłość nie tylko oparta na sprawiedliwości, ale także na niezasłużonym miłosierdziu.
Ostatnio słychać głosy, że papież jest jednak zbyt liberalny.
Na razie tego nie widzę, mimo że tak próbowano interpretować jego reformę procedury prawnej dotyczącej stwierdzenia nieważności małżeństwa. W rzeczywistości ta reforma jest ułatwieniem procedur prawnych bez naruszania dotychczasowych zasad. Jest wyrazem zaufania do I instancji sądu kościelnego.
W Kościele trwa właśnie Rok Miłosierdzia. W świątyniach na całym świecie powstały specjalne bramy miłosierdzia. Kilka miesięcy temu, gdy rozmawialiśmy o miłosierdziu, wspomniał ksiądz, że prawdziwą bramą miłosierdzia jest krzyż...
Bo to na krzyżu Chrystus oddał życie, aby zgładzić wszystkie nasze grzechy. Trzeba uwierzyć i ufać w Boże miłosierdzie, zawierzyć Jezusowi i właśnie krzyżowi. Krzyż jest lekcją miłości Boga do człowieka, ale też prawdziwą lekcją miłosierdzia. Jednym z patronów archidiecezji przemyskiej jest święty Dobry Łotr. Jezus w ostatniej chwili obiecał mu niebo i on na pewno tam jest: człowiek, który przez całe życie grzeszył, był przestępcą. Nawrócił się, uwierzył Jezusowi tuż przed śmiercią i wszedł do nieba przez uchyloną furtkę wielkiego miłosierdzia. To wielka nadzieja dla każdego z nas. Trzeba po prostu zaufać Bogu i oddać mu się bez żadnych warunków.
Oprócz Roku Miłosierdzia w Polsce mamy też obchody 1050. rocznicy chrztu Polski, a w lipcu będą Światowe Dni Młodzieży. Nie za dużo tych uroczystości? Nie będzie znużenia?
Bogactwo raczej stwarza możliwości, nie nuży. Trzeba tylko dobrze wykorzystać dane nam duszpasterskie szanse, oprzeć je na fundamencie chrztu, który sprawił, że staliśmy się członkami Kościoła, że możemy dzięki temu korzystać z życia sakramentem miłości, jakim jest Eucharystia, i z Bożego miłosierdzia, bo zbyt dobrze wiemy, jak słabi i grzeszni jesteśmy. A tak bardzo chcielibyśmy być inni. Okazuje się, że jest szansa!
Ale po co właściwie świętować rocznicę chrztu Polski? I to na dodatek jakąś taką „połówkową"?
Chrzest Polski to powrót do fundamentów naszej wiary, która stanęła u podstaw kultury naszego narodu. To dzięki ewangelii uczyliśmy się przebaczać wrogom, dzielić chleb z wygnańcami innych narodowości, a przede wszystkim dowiedzieliśmy się prawdy o Bogu i o nadziei życia wiecznego po śmierci.
Niewiele osób wie, że jest ksiądz współtwórcą idei Światowych Dni Młodzieży. W 1991 roku odbywały się one już w Polsce, teraz wracają. Czego się po nich spodziewać? Będzie jakieś ożywienie duszpasterskie?
Mamy takie nadzieje. Dni Młodzieży to zauważenie, kim jest młody człowiek. To pytanie o to, czy młodzi ludzie są dziś w Kościele i w społeczności i jaka jest ich obecność. Zaufać młodym to napracować się dla nich i z nimi, ale też uradować się razem ich nadziejami. W diecezjach trwają poważne przygotowania do tego spotkania, powstaje poważny wolontariat, odkrywamy sens nauki języków obcych, potrzebę gościnnego otwarcia etc. Jest sens tej pracy.
Kilka dni temu papież przyjął rezygnację księdza z funkcji metropolity przemyskiego. Co teraz?
Czekam na kolejną decyzję Ojca Świętego, ale ta przyjdzie dopiero za kilka miesięcy, więc jeszcze trochę trzeba będzie się ze mną pomęczyć (śmiech). Na razie pracujemy jak dawniej i w całej archidiecezji modlimy się o pasterza „według Serca Bożego". Razem ze współpracownikami przygotowujemy się też do sprawnego przekazania diecezji nowemu arcybiskupowi, tak by nie było zbędnej zwłoki. Mam już przygotowane mieszkanie na emeryturę, a jeśli nowy biskup zechce skorzystać z mojej pomocy duszpasterskiej, nie będę odmawiał. Będę do dyspozycji, ale przy zachowaniu całej dyskrecji, jakiej przez dotychczasowe lata się nauczyłem.
Nie będzie się ksiądz nudził na emeryturze?
Lubię ludzi, to prawda, ale lubię też samotność. Nareszcie będę mógł poświęcić się bez reszty temu, co chciałem robić na początku mojej kapłańskiej drogi. Będę tylko duszpasterzem, może będę spowiadał w katedrze, spotykał się i częściej rozmawiał z ludźmi, odwiedzał parafie, a w wolnym czasie może napiszę jakieś wspomnienia. Emerytura biskupa czy księdza to szczególny czas dany po to, aby się przygotować na najważniejszy dzień życia, jakim jest śmierć, spotkanie z Bogiem i ocena całego bytowania ziemskiego. Zatem refleksja i modlitwa stają się twórczą szansą emerytury. Tu chodzi o odkrycie nowego, głębszego wymiaru życia ludzkiego. Łączę wielkie wewnętrzne nadzieje z czasem mojej emerytury i czekam na nią z zainteresowaniem. Czy potrafię dobrze wykorzystać ten czas?
—rozmawiał Tomasz Krzyżak
Arcybiskup Józef Michalik od 1993 roku jest metropolitą przemyskim. W latach 1999–2004 był wiceprzewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, a w latach 2004–2014 jej przewodniczącym.