A i tak ostatecznie człowiek staje przed Bogiem sam. Widział pan film „Alicja po drugiej stronie lustra", luźno oparty na książce Lewisa Carrolla? „Ten zegarek dostałam od ojca i nigdy się z nim nie rozstanę" – zapewniła wzburzona Alicja. „W końcu człowiek rozstaje się ze wszystkim" – odpowiedział jej na to Czas.
Jeśli mówimy o kinie: ból samotności dobrze opisuje „Cast Away – poza światem" Roberta Zemeckisa...
...także „Mały książę" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego, a nawet poczytny thriller „Dziewczyna z pociągu" Pauli Hawkins. Wynika z nich, że zwykła obecność innego człowieka nie wystarczy, by zniwelować ten strach.
Zależy, jaki to człowiek. Pogoda ducha pojawia się, gdy czujemy się akceptowani. Samotność bowiem to nie tylko brak relacji. Dotyka nas także wtedy, gdy są to relacje złe. W pierwszym wypadku łatwiej sobie jakoś poradzić: zapisujemy się na kurs jogi albo idziemy z kimś do łóżka, by chwilowo zagłuszyć egzystencjalną trwogę.
A jeśli relacje są złe?
Jest trudniej. Można próbować przekonać odrzucającą nas osobę, by zmieniła stanowisko, uciec lub pozbyć się zagrożenia, eliminując je.
Unieszkodliwić oprawcę?
Zabić. Analizy laboratoryjne wykazały, że osoby odrzucane i poddawane ostracyzmowi reagują agresją nie tylko wobec osób atakujących, ale i tych nieakceptujących, a nawet obojętnych. Pamięta pani dość regularnie zdarzające się strzelaniny w szkołach USA?
Fakt, jeden z zabójców z Columbine High School zapisał w pamiętniku: „Samotny człowiek uderza z bezwzględną furią". Zabijali ze strachu przed rówieśniczym ostracyzmem?
W Columbine w 1999 roku ewidentnie tak. Zastrzelili oprawców i obojętnych, oszczędzając bodaj jedną, akceptującą ich osobę. Proszę wierzyć, że próby skrzywdzenia oprawcy (na przykład poprzez poniżenie czy ośmieszenie) są częstym sposobem radzenia sobie z własnym strachem przed odrzuceniem. Ośmieszający mają przy tym poczucie słuszności swoich działań. Tyle że w ostatecznym rozrachunku nakręca to jedynie spiralę wzajemnej nienawiści, nie prowadząc do poprawy sytuacji. Mądrość psychologiczna nakazuje radzić sobie inaczej.
Wróćmy do deklaracji polskich mężczyzn gotowych, jak pan twierdzi, bronić cnoty rodzimych kobiet. Jeśli nie powoduje nimi strach o geny, to co?
To męskie stroszenie piórek, ale też chęć budowania wspólnoty. Trudno przecież nie zgodzić się z opinią, że trzeba chronić tych, którzy mają ograniczone możliwości przeciwstawienia się opresji. Takie zaś gadanie prowadzi do poczucia, że rozprawiający mają wspólne cele, grają w jednej drużynie itd. Z naszych badań wynika, że podobną funkcję pełni narzekanie Polaków, w którym odnosimy takie sukcesy, że nie potrafimy przebić tu jedynie Żydów.
Narzekanie nie jest zwykłym wyrażaniem niezadowolenia?
Nie tylko. Służy też m.in. pokazaniu się w dobrym świetle: „Czy ty wiesz, ile zapłaciłem za remont domu?" „Przez te zamachy musimy lecieć na wakacje aż do Peru!". Ale najpowszechniejszą funkcją narzekania jest ekspresja tzw. społecznej normy negatywności świata społecznego i sygnalizowanie tożsamości.
Czyli?
Chodzi o to, że narzekając, zapewniamy sobie akceptację innych narzekaczy. A gdy już ktoś nam „odnarzeknie", czujemy wspólnotę . Tu zaś wracamy do trzeciego siedliska strachów, o których mówiłem, czyli zagrożenia ostracyzmem społecznym.
A czy w strukturze naszych lęków różnimy się od innych narodów?
Pytając o to, nawiązuje pani do idei istnienia „charakterów narodowych". Jednak z punktu widzenia psychologii społecznej jest to idea niewydarzona. Nie ma żadnego podłoża psychologicznego dla takiego myślenia, choć faktem jest, że kultury różnią się obowiązującymi normami. W jednej normą jest ekspresja obaw i strachów, w innej narzekanie...
Spotkałam się z opinią, że bardziej niż inni boimy się zmian.
Nie jest to kwestia strachu, ale właśnie norm. W Polsce mamy pełną gamę postaw w stosunku do zmian. Z jednej strony środowiska głęboko niezadowolone z przemian cywilizacyjnych, pragnące cofnąć się wręcz do czasów polskich wieszczów. Z drugiej jednak są i tacy, którzy przeskoczywszy nudny etap obecny chcieliby od razu znaleźć się w świecie postinformatycznym, gdzie urządzenia, dziś znane nam jako smartfony czy inne gadżety, będą fizycznie połączone wprost z naszym układem nerwowym.
Nie ma zatem charakterów narodowych. Niemniej, gdy w Austrii czy Szwajcarii jest napisane 50 km/h, wszyscy tak jadą. Na warszawskiej Wisłostradzie nieborak jadący zgodnie z przepisami jest... zawalidrogą.
Świadczy to jedynie o tym, że polskie normy społeczne luźno korespondują z prawnymi czy administracyjnymi. A funkcjonują one na dwa sposoby. Dobre jest coś, co powszechnie „się robi", i to jest norma. Jeśli zatem większość akceptuje unurzane w psiej kupie trawniki, mandat za sprzątanie po psie nie ma sensu. To normy opisowe i cóż, wiele z nich faktycznie nie przystaje u nas do administracyjnych i prawnych. Ale to się powoli zmienia pod wpływem uznawanych społecznie norm nakazowych.
To drugi sposób funkcjonowania norm społecznych?
Tak, normy nakazowe żyją pomiędzy ludźmi, nie w kodeksach. Niektóre zachowania spotykają się z przyganą. To z kolei efektywnie kształtuje nasze zachowania, bo jesteśmy, jak wspomniałem, szalenie wrażliwi na aprobatę i dezaprobatę innych.
Mówi pan o potrzebie kontroli społecznej?
Owszem, świadomość, że „ktoś zobaczy", to dla nas potężny motywator. Już Platon zastanawiał się, czy gdyby dano nam czapkę niewidkę, moralność by nie zanikła. Inna sprawa, że normy społeczne kształtują się m.in. pod wpływem transferowanych od pokoleń strachów i lęków. Weźmy prawo posiadania broni w USA. Norma ta oparta jest na siedemnastowiecznej legendzie, wedle której dzięki tejże broni milicje republikańskie miały się bronić przed ograniczeniem wolności ze strony rządu posiadającego własną armię.
Lektura forów internetowych daje wrażenie, że bardziej niż strachy społeczne dokuczają nam jednak zmory z przeszłości. Trudno uwierzyć, że tyle młodych ludzi przyjmuje leki przeciwlękowe, bojąc się cieni na ścianach, a nawet wyjścia z domu.
To granica między strachem a lękiem. Psychologia różnicuje je bardzo wyraźnie. Za lęk odpowiadają wewnętrzne procesy psychiczne, za strach jakiś zewnętrzny, łatwy do namierzenia bodziec. Lęk to przewlekły stan utrzymujących się obaw, napięcia i zmartwienia, przy czym źródła tego stanu są dla nas niejasne i niedostępne. Sporą część obiektów odbieramy jako zagrażające, bo zostaliśmy tego nauczeni w dzieciństwie. Począwszy od rówieśniczych „dowcipów" typu wsadzanie za koszulę żab, myszy czy węży, po kary stosowane przez dorosłych: zamykanie w piwnicy, straszenie porzuceniem i inne werbalne pogróżki...
„Jak będziesz niegrzeczny, przyjdzie pani (dawniej: dziad z worem) i cię zabierze", „nie bierz cukierków od nieznajomych"?
Na przykład. Wmawiając dzieciom, że poza czterema ścianami domu czyha na nie niebezpieczeństwo, czai się coś strasznego, wdrukowujemy w nie lęk społeczny. Problem w tym, że bardzo trudno potem walczyć z mglistym poczuciem zagrożenia, jeśli jego źródło tkwi w przeszłości i płynie ono wyłącznie z naszej głowy. Jedynym, co może pomóc, jest dobra terapia.
Jak zatem przestrzec dziecko, by nie poszło w siną dal z obcymi albo nie wpadło na pasy tuż przed pędzącym samochodem?
Wychowanie przez wzbudzanie strachu jest zawsze ryzykowne. Owszem, początkowo strach działa mobilizująco. Szybko jednak pojawiają się negatywne skutki: tunelowe myślenie i drastyczne ograniczenie możliwości wykorzystania swego potencjału, by poradzić sobie z zagrożeniem. Potencjalnie czyhające niebezpieczeństwa trzeba więc przedstawiać dzieciom spokojnie i zrozumiale, acz wyczerpująco i uczciwie. Bez szarpania i krzyku. Nie powodując u niego reakcji strachu, z upośledzeniem działania kory czołowej i wyrzutem kortyzolu włącznie.
Z innej strony, ryzykując uszkodzenie kory czołowej, lubimy się czasem bać...
Horrory i ażurowe balkony? Wyjaśnia to koncepcja procesów przeciwstawnych Richarda Solomona. Chodzi o to, iż system nerwowy jest tak zbudowany, że po fazie ekscytacji negatywnej, jaką jest strach, funduje nam przyjemny stan następczy. Gdy zagrożenie minie, „przestraszony" nie wraca do stanu sprzed bodźca, lecz wpada w pozytywny stan wtórny, który szybko osiągnąwszy maksimum z wolna wraca do neutralności. Przy czym o ile do ekscytacji negatywnej można się przyzwyczaić, o tyle pozytywną przyjemność następczą przeżywamy zawsze równie intensywnie.
I po to ludzie aż skaczą na bungee?
Dlaczego „aż"? Tłumaczyłem pani, że ludzie reagują na świat taki, jakim go widzą. Nie taki, jakim jest. Cienie na ścianie mogą przerażać nas równie mocno jak stanie na progu platformy do skoków. Wariograf pokazałby te same reakcje zależnie od osoby. A są też tacy, którzy by poczuć, że żyją, potrzebują po prostu silnych wrażeń i prawdziwego ryzyka, np. sportów ekstremalnych.
Ale to zmienia i kształtuje na nowo definicję odwagi...
W psychologii to nic nowego. Badacze od zawsze uważają, że odwagę trzeba relatywizować do jednostki. Odwaga to mierzenie się ze strachami i ograniczeniami własnymi, nie uniwersalnymi. Dla psychologa społecznego mówienie o obiektywnych faktach jest niezrozumiałe.
Odważnie powiedziane.
Tak? To proszę przekonać kogoś, kto boi się pająków, że obiektywnie to niegroźne zwierzęta. Polskie pająki mają przecież zęby tak krótkie, że nie są w stanie przekłuć ludzkiej skóry. Albo proszę wytłumaczyć komuś ogarniętemu lękiem wysokości, że barierka jest przecież stabilna i nie ma możliwości, żeby spadł. Zaręczam, że jeśli będzie pani popychać tę osobę w kierunku owej barierki, rozpłaszczy się w końcu na ziemi w szlochu i dygocie.
Myśli pan, że syrop glukozowo-fruktozowy powinien wzbudzać tego typu reakcje?
Pani ze mnie żartuje, ale niestety nasz umysł nie zawsze trafnie potrafi rozpoznać zagrożenie. Jedno z nieszczęść ludzkiej psychiki polega na tym, że reakcje fizjologiczne, które wymieniałem, są dziedzictwem ewolucyjnym. Dlatego nasz układ nerwowy nie był w stanie dostosować się do takich zagrożeń, jak jazda setką po mieście czy trucizny w jedzeniu. Tym się nie przejmujemy.
Unikamy zagrożeń, które widać.
(śmiech) Jasne. Unikanie zagrożenia to mądra, skuteczna strategia. Zatem, owszem, unikam go, gdy mieszkając w Afryce, nie wybieram ścieżki w pobliżu stada lwów. Gorzej, gdy boję się lwów, żyjąc w Polsce.
—rozmawiała Ewelina Pietryga
Dr Wiesław Baryła jest adiunktem na sopockim Wydziale Psychologii Uniwersytetu SWPS. Ostatnio opublikował „Pieniądze w umyśle: jak myślenie o pieniądzach wpływa na motywacje" (SWPS, 2013)
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95