1003 dni minęły od ostatniej porażki Liverpoolu na Anfield – 23 kwietnia 2017 roku przegrał tam z Crystal Palace 1:2. Od tamtego czasu trzy razy przełożono datę brexitu, na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii Theresę May zastąpił Boris Johnson, David Moyes został zatrudniony w roli trenera West Hamu, zwolniony i ponownie zatrudniony, Manchester United wydał ponad 300 milionów funtów na nowych piłkarzy, a Liverpool zagrał w dwóch finałach Ligi Mistrzów – w drugim triumfował i został najlepszą drużyną Europy.
Po niedzielnej wygranej z Manchesterem United 2:0 drużyna Juergena Kloppa ma 16 punktów przewagi nad Manchesterem City i jeden mecz rozegrany mniej. Ze względu na udział w Klubowych Mistrzostwach Świata i napięty terminarz wyjazdowe spotkanie z West Hamem musiało zostać przełożone na 29 stycznia. Innymi słowy, The Reds wkrótce mogą mieć 19 punktów przewagi nad City.
Emocje tylko w Lidze Mistrzów
Walka o mistrzostwo w zasadzie została już zakończona, a klub z Anfield sięgnie po pierwszy tytuł od 30 lat. Jeśli Liverpool roztrwoniłby tę przewagę, trzeba by go uznać za klub przeklęty. Bez ingerencji sił nadprzyrodzonych wydaje się to jednak niemożliwe.
A propos tych sił: Liverpool kilka razy udowadniał, że nieobce są mu pakty z diabłem. Bo jak inaczej wytłumaczyć słynny finał Ligi Mistrzów ze Stambułu w 2005 roku i odrobienie trzech bramek straty w meczu z Milanem? Lucyfer przyszedł jednak odebrać swoją należność za tamtą pomoc, gdy w 2014 roku sprawił, że w kluczowym meczu sezonu, w niegroźnej sytuacji, ikona i kapitan klubu Steven Gerard pośliznął się, a Liverpool przegrał u siebie z Chelsea i stracił mistrzostwo.
Tym razem jednak chyba nawet diabeł ma za małą moc, by zatrzymać zespół Kloppa. Kibicom pozostają emocje Ligi Mistrzów i zastanawianie się, czy ich ulubieńcy obronią tytuł, zostając drugą po Realu Madryt drużyną w historii Champions League, której ta sztuka się uda. Na pierwszy ogień czeka ich potyczka z innym zespołem z Madrytu – Atletico.