Przeciwnicy PiS są nie tylko bezradni wobec reform partii władzy, ale stali się wręcz ważnym elementem choreografii, nadającej dramaturgii spektaklowi pt. „Reforma sądownictwa". Takiej dramaturgii nie mają protesty lekarzy, pielęgniarek czy nauczycieli. Z niedofinansowaną, zapleśniałą służbą zdrowia z nierzadkimi zgonami w kolejce do specjalisty wszyscy zdążyli się przez dekady oswoić. To element naszej rzeczywistości. Podobnie jak ciągle odrapane ławki w podstawówkach. Sądy w tej układance są elementem obcym, niezintegrowanym, zamkniętym na lokalne społeczności. Budzą co najwyżej respekt, czasem strach, ale na pewno nie zaufanie. Bo jak tu ufać czemuś tak tajemniczemu?
To właśnie tajemnica sukcesu PiS i odpowiedź na pytanie, dlaczego opozycji, mimo silnego wsparcia liberalnych mediów, autorytetów, Brukseli i instytucji międzynarodowych nie udało się trwale obudzić społecznych emocji – na tyle silnych, aby zniechęcić obóz prawicy do kontynuowania reform. Jeżeli przestudiujemy trendy poparcia dla dobrej zmiany, zestawiając je z kalendarzem społecznych i politycznych napięć powstałych w związku z reformą sądownictwa, to zobaczymy, że nigdy nie wyrządziły one społecznemu poparciu dla PiS większej szkody. Wręcz przeciwnie – poparcie rosło.
Przybysz z innego świata od razu dostrzegłby paradoks. Jak to jest, że na ulice wychodzą wielotysięczne manifestacje, komercyjne media krzyczą od rana do wieczora o końcu demokracji, coraz groźniej palcem grozi Bruksela, a poparcie dla „oprawców" wciąż rośnie, podnoszone przez jakiś milczący, niewidoczny elektorat?
Bo bunt przeciwko reformie sądownictwa to tak naprawdę bunt elit. Można je zdefiniować różnie: jako elity wielkomiejskiej klasy średniej, prawnicze, intelektualne, liberalne etc., którym nie tylko o sądownictwo chodzi. Są to ludzie, którzy totalnie nie akceptują PiS u władzy – niejako z definicji, bez względu na to, czy chodzi o Trybunał Konstytucyjny, Puszczę Białowieską, kodeks wyborczy czy stadninę koni w Janowie.
Owe elity, choć głośne, bezlitosne w ocenianiu PiS, są jednak zbyt małym fragmentem społecznej rzeczywistości, aby zatrzymać reformy TK, KRS czy SN. Są zbyt słabe, aby na trwale utrzymać przy sobie oburzonych. Bo ich niezgoda ma liche podstawy. PiS zresztą niechcący obnażył słabość owych elit, pokazując, że reformy sądów może zatrzymać co najwyżej wewnętrzna kłótnia w rodzinie, a nie krzyczący w telewizji profesorowie czy byli prezesi TK. Ich tezy o końcu demokracji, zamachu na państwo prawa, rządach autorytarnych są coraz mniej wiarygodne, bo żyjący od dwóch lat pod „pisowską dyktaturą" obywatele słyszą to ciągle, a rzeczywistość temu przeczy.