Czy trzeba jeszcze pić w Mławie?

Pochód Roberta Biedronia i jego Wiosny trwa w najlepsze. Czytałem właśnie doniesienia z kolejnego spotkania w Bydgoszczy i są one mocno entuzjastyczne.

Publikacja: 04.03.2019 03:00

Teraz Robert Biedroń jest oczekiwany w kolejnych miejscowościach, ale chyba nikt nie ma złudzeń – choć wielu niecierpliwie czeka na klęskę, a choćby potknięcie – że również tam lider Wiosny osiągnie sukces. Bo Biedroń okazuje się być dobrym showmanem i dobrze trafia do ludzi, którzy czują się w jakiś sposób wykluczeni, a przynajmniej pomijani. Jako gej doświadczał tego przez wiele lat, więc tym wykluczonym lub pomijanym wydaje się autentyczny. To duży atut.

Czy były prezydent Słupska rzeczywiście, jak wskazują sondaże, może się czuć zwycięzcą przedwiośnia 2019 roku? Tak, to był dobry debiut. Pytanie tylko, czy przednówkowy sukces dotrwa do lata i późnej jesieni, czyli do wyborów do Parlamentu Europejskiego, a następnie do wyborów do Sejmu i Senatu. Wiele lat temu, u kresu poprzedniego wieku, Krzysztof Janik, sekretarz generalny SLD, zadał pytanie, które okazało się być dla polskiej polityki fundamentalne – „Kto pije w Mławie". Tym pytaniem Janik zobrazował sposób działania partii politycznych, które jak wynika z moich obserwacji jest aktualne do dzisiaj. Polegał on na tym, że przed każdą kampanią wyborczą w powiatowych, a czasem nawet w gminnych kołach różnych partii zjawiają się działacze centralnego szczebla, najczęściej posłowie, aby aktywizować lokalnych działaczy. Zaktywizować do wieszania plakatów, rozdawania ulotek i do aktywności wszelakiej. Wszelakiej, ale z reguły kończy się ona właśnie na plakatach i ulotkach. Mija kampania, działacze zalegają w swoich gawrach, czekając na kolejny sygnał pod hasłem „Rzeczpospolita w potrzebie, trzeba wywiesić baner".

Wiosny w powiatach, a tym bardziej w gminach jak na lekarstwo, o ile wiem w Mławie nie ma jej wcale, ale pytanie, czy w otoczeniu Biedronia jest dość zaprawionych w piciu działaczy, aby mogli odwiedzić wszystkie Mławy tego kraju. Bez takich odwiedzin w najbliższych wyborach zbyt wiele się nie zdziała. Choć nie jestem pewien, czy nawet z zastępem tęgich degustatorów lokalnych specjałów Wiosna zawojuje polską politykę. Ale pewne szanse ma, bo sprzyjają jej zmiany społeczne.

Politycy jeszcze chyba tego nie dostrzegają – wszyscy politycy wszystkich partii – ale sytuacja szybko ewoluuje. Kiedyś wystarczało kilka flaszek wódki spożywanej przy akompaniamencie tytoniowego dymu w jakiejś dyskretnej salce i okraszone frazesami oraz ploteczkami prosto z Wiejskiej. Bo kiedyś wybory wygrywał aparat. To jemu swoje sukcesy przez lata zawdzięczało SLD, zakorzenione w mniejszych miejscowościach jeszcze w czasach Peerelu. Dzisiaj aparat znaczy niewiele, za chwilę nie będzie znaczył nic. Dzisiaj jest już anachronizmem, bo gdzieś po drodze między początkiem III RP a rokiem 2019 „prowincja" się zmieniła. Nie tylko nie chce być poganiana plakatami czy ulotkami, nie tylko nie wystarcza jej już, że ktoś słucha jej głosu, a nawet tego głosu wysłuchuje. Chce współdecydować. Partia, która najszybciej to zrozumie, wygra wybory.

Pierwsze tygodnie kampanii Wiosny, a także wcześniejszy objazd Roberta Biedronia po Polsce, zdają się wskazywać – notabene nieskromnie powiem, że już rok temu przewidziałem na tych łamach start prezydenta Słupska w ogólnopolskich wyborach – że ta prawda do niego dotarła. Ale nie jestem pewien. Gdyby rzeczywiście rozumiał, to zamiast partii politycznej stworzyłby ruch społeczny. Bo w nadchodzących latach przyszłość będzie prawdopodobnie należała właśnie do nich. I to takich, które nie kończą się na Warszawie i miastach wojewódzkich, ale sięgają głębiej.

Na Zachodzie widać to od kilku lat. Grecka Syriza, amerykańska Occupy, hiszpańscy „oburzeni", a ostatnio „żółte kamizelki" we Francji. Niewykluczone, że Polska doczeka się podobnego ruchu i że będzie się on wywodził właśnie z lokalnej Polski. Bo to tam schodzi obecnie „rewolucja godnościowa", Polacy z „prowincji" nie chcą być już przedmiotem polityki, ale jej podmiotem. Ostatnia kampania samorządowa pokazała ich lekceważenie dla polityków, którzy tylko w czasie kampanii wyborczej dowiadują się, że jest Małkinia, Złocieniec czy Rakoniewice i zjeżdżają tam tylko po to, aby złożyć kolejne obietnice. Ci ludzie nie chcą obietnic, w każdym razie nie tylko, ale rzeczowej dyskusji. Nie chcą, aby traktować ich jak spocone z podniecenia dzieciaki wypatrujące na niebie pierwszej gwiazdki, aby wreszcie sięgnąć po bożonarodzeniowe prezenty.

Mieszkańcy małych miejscowości będą coraz głośniej artykułowali swoje żądania – już nie prośby – i jeśli nie doczekają się ich realizacji, to upomną się o swoje innymi metodami. Nie są to metody, które są mi bliskie, ale przykład „żółtych kamizelek" może się okazać zaraźliwy. Od czasu rewolucji Solidarności, podczas której aksjomatem było nie stosowanie siły, minęło już kilka epok. Od tego czasu do naszego życia publicznego coraz odważniej wpełzała przemoc i dzisiaj ma ona, niestety, już w nim stałe miejsce. Logika każe podejrzewać, że będzie się nasilała. ©?

Niezależny dziennikarz, autor biografii Edwarda Gierka, Wojciecha Jaruzelskiego i Władysława Gomułki. Pracuje nad książką o Mateuszu Morawieckim pod tytułem „Delfin".

Teraz Robert Biedroń jest oczekiwany w kolejnych miejscowościach, ale chyba nikt nie ma złudzeń – choć wielu niecierpliwie czeka na klęskę, a choćby potknięcie – że również tam lider Wiosny osiągnie sukces. Bo Biedroń okazuje się być dobrym showmanem i dobrze trafia do ludzi, którzy czują się w jakiś sposób wykluczeni, a przynajmniej pomijani. Jako gej doświadczał tego przez wiele lat, więc tym wykluczonym lub pomijanym wydaje się autentyczny. To duży atut.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego