Nie nagrywam dla pieniędzy

Melody Gardot | Przed występem w Polsce wokalistka i autorka piosenek opowiada Markowi Duszy o miłości i o pierogach.

Publikacja: 06.12.2015 18:31

Melody Gardot (1985 r.), śpiewająca po angielsku i francusku, wystąpi w środę na warszawskim Torwarz

Melody Gardot (1985 r.), śpiewająca po angielsku i francusku, wystąpi w środę na warszawskim Torwarze. Obecną trasą promuje swój czwarty album „Currency of Man”

Foto: Fotorzepa, Marek Dusza

Rz: Jakie są pani związki z Polską?

Melody Gardot: Wychowywała mnie babcia, Polka, bo matka dużo podróżowała. Jadłam moje ulubione gołąbki i pierogi. Zawsze też była w domu kiełbasa. Teraz sama przygotowuję polskie dania, szczególnie na święta: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Święto Dziękczynienia, ale muszę uważać, żeby nie jeść za dużo, by nie przytyć (śmiech). Lubię też potrawy kuchni austriackiej, które są podobne do polskich. Jestem w jednej czwartej Francuzką, Polką, Czeszką i Austriaczką. To moje dziedzictwo. Kiedy przyleciałam pierwszy raz do Warszawy, byłam bardzo wzruszona. Chodziłam po Starym Mieście, widziałam wcześniej na zdjęciach, jak bardzo zostało zniszczone. Kupiłam mały obraz przedstawiający przedwojenne miasto. Patrząc na niego, uświadomiłam sobie, jak pięknie zostało odbudowane po wojnie. To unikalny przypadek w skali światowej. Jestem dumna z tego, bo czuję bliski związek z Polakami, szczególnie tymi z mojej generacji. W domu nie mówiłam po polsku, babcia nauczyła mnie tylko kilku słów: „proszę", „dziękuję", sama, kiedy się denerwowała, mówiła: „psiakrew" czy „cholera". Zdarza się, że ludzie odzywają do mnie po polsku, i wydaje mi się, że rozumiem, ale nie potrafię mówić.

Przyjeżdża pani do nas z nowym albumem „Currency of Man". Jak powstawał?

Po premierze poprzedniej płyty „The Absence" dużo koncertowałam na całym świecie, ale każdą przerwę wykorzystywałam na pisanie tekstów i komponowanie. Czuję się poetką, obserwuję świat i w nim znajduję inspiracje. Muzykę traktuję jak fizyczną część mojej twórczości. Korzystając z komputera, tworzyłam aranżacje, pisałam instrumentacje, chciałam, żeby w zespole były instrumenty dęte wzbogacające brzmienie. Wykorzystałam też dźwięki miasta, które sama nagrywałam, spacerując.

Duża sekcja instrumentów dętych będzie pani towarzyszyć również w Warszawie?

Na trasy koncertowe jeżdżę z zespołem w mniejszym składzie. Jak dużym, to zależy od budżetu. Ten rodzaj energii nigdy wcześniej nie był obecny na moich płytach. W studiu miałam sześciu muzyków grających na dęciakach, to było coś naprawdę ekscytującego, zupełnie inne, potężne brzmienie.

Jak rozumieć tytuł płyty?

Dosłownie to wartość człowieka wyceniana w pieniądzach. Kiedy popatrzyłam na wspaniałe historie życia różnych osób, które poznałam, napisałam o nich teksty. Swoim albumem stawiam pytanie, jaką wartość ma nasze człowieczeństwo, a w przenośni, na ile można je wycenić. Czy słuszne jest wartościowanie ludzi według tego, jaki przynieśli dochód sobie i swoim pracodawcom? Czy jesteśmy mniej warci od tych, którzy zarobili więcej? Stosowanie takiej miary to obrzydliwe, najgorsze, co nas spotkało. Jesteśmy wspaniałymi osobowościami, każdy mężczyzna, każda kobieta, niezależnie od koloru skóry czy narodowości. Rozmawiałam z osobami, które nie miały pieniędzy, domu, miejsca, gdzie mogłyby się schronić, a były to najwspanialsze osobowości. Z drugiej strony są ludzie, którzy jeżdżą ferrari, mają dom w każdym mieście, szafy pełne modnych ubrań i pustkę w duszy, są nudni.

Większość pani piosenek traktuje jednak o miłości.

Bo miłość jest wszystkim, co najważniejsze. Jeśli nie kochasz tego, co robisz, nic nie osiągniesz. Jeśli nie kochasz osoby, którą masz obok siebie, niczego z nią doznasz: ani bliskości, ani orgazmu, a wasze zbliżenie będzie pozbawione sensu. Tak, seks może być pusty. Nie można też stworzyć dzieła artystycznego bez zaangażowania uczuciowego, bez pasji. Miłość jest esencją tworzenia. Miłość to sztuka, sztuka to miłość, niezależnie od tego, czy jesteś filmowcem czy baletnicą. Miłość wymaga zatracenia, zawładnie tobą, musisz się jej poddać i poświęcić wszystko, co masz. Kocham ten album, bo zaangażowałam się w niego bez reszty, tak jak wszyscy, którzy mi towarzyszyli przy jego realizacji. To samo uczucie towarzyszy mi podczas trasy koncertowej. Nie ma to nic wspólnego z osiągnięciem sukcesu, kiedy płyta jest dobra i dobrze się sprzedaje. Moją intencją nie było zarobienie pieniędzy. I ja i moi muzycy pokochaliśmy ten album, kiedy już się narodził. Jeśli jeszcze ktoś go pokocha, to pięknie. Jeśli nie, szczerze mówiąc, wcale o to nie dbam, bo my go kochamy.

Zaintrygowała mnie piosenka „Once I Was Loved". O czym opowiada?

O ostatnim momencie życia, który zdarzy się każdemu, kiedy przeżyje 80, 90 czy 100 lat, ale też może nastąpić już jutro. Jeśli będziesz miał szczęście i twój umysł na ułamek sekundy przypomni sobie wtedy najważniejsze chwile życia, dobrze, żebyś wiedział, że kochałeś i byłeś kochany. To miłość jest najbardziej pożądana ze wszystkich rzeczy na świecie, jej szukamy całe życie. Ludzie potrzebują związku z inną duszą, czy to z dzieckiem, z siostrą, z bratem, z rodzicami czy z obcym, który nagle staje się nam bliski. Kiedy pomyślisz, że kochałeś i byłeś kochany, będzie ci łatwiej odejść, bo się spełniłeś. Twoja świadomość spokojnie opuści twoje ciało, bo wszystko, co miałeś tu do zrobienia, osiągnąłeś. Nie możesz zabrać ze sobą swojego ciała, ale możesz zabrać najpiękniejsze doświadczenie swojego życia – miłość.

Rz: Jakie są pani związki z Polską?

Melody Gardot: Wychowywała mnie babcia, Polka, bo matka dużo podróżowała. Jadłam moje ulubione gołąbki i pierogi. Zawsze też była w domu kiełbasa. Teraz sama przygotowuję polskie dania, szczególnie na święta: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Święto Dziękczynienia, ale muszę uważać, żeby nie jeść za dużo, by nie przytyć (śmiech). Lubię też potrawy kuchni austriackiej, które są podobne do polskich. Jestem w jednej czwartej Francuzką, Polką, Czeszką i Austriaczką. To moje dziedzictwo. Kiedy przyleciałam pierwszy raz do Warszawy, byłam bardzo wzruszona. Chodziłam po Starym Mieście, widziałam wcześniej na zdjęciach, jak bardzo zostało zniszczone. Kupiłam mały obraz przedstawiający przedwojenne miasto. Patrząc na niego, uświadomiłam sobie, jak pięknie zostało odbudowane po wojnie. To unikalny przypadek w skali światowej. Jestem dumna z tego, bo czuję bliski związek z Polakami, szczególnie tymi z mojej generacji. W domu nie mówiłam po polsku, babcia nauczyła mnie tylko kilku słów: „proszę", „dziękuję", sama, kiedy się denerwowała, mówiła: „psiakrew" czy „cholera". Zdarza się, że ludzie odzywają do mnie po polsku, i wydaje mi się, że rozumiem, ale nie potrafię mówić.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”